Ktoś.
Zima.
Dzień tygodnia: nieznany.
Pora dnia: jest ciemno i miejscami można ujrzeć gwiazdy, więc noc.
Miejsce: las.
Śniegu po kolana, miejscami po pas.
Biegłem. A właściwie uciekałem.
Przed czym? Przed kim?
Nie miałem pojęcia, ale wiedziałem, że musiałem.
Chciałem się zatrzymać, ale nogi odmawiały mi posłuszeństwa.
Słyszałem, że ktoś, a może raczej coś, mnie goni. Domyśliłem się, że jestem sam przeciwko niemałej gromadzie.
Droga była ciężka. Ale nie tylko ja miałem problemy. Oni też.
Usłyszałem świst. W drzewo przede mną wbił się grot strzały, na którym znajdowała się krew. Poczułem palący ból w ramieniu.
Nie miałem już sił. Chciałem się zatrzymać.
Nie! Nie mogę!
Muszę przeżyć! Dla niego.
Zostawiłem go tam. Teraz muszę go uratować, ale żeby tak się stało, muszę ocalić siebie.
Usłyszałem strzał.
Przewróciłem się. Chciałem wstać, ale nie mogłem się ruszyć.
Obraz zaczął się zamazywać. Potem widziałem czarne plamy, aż w końcu nastała ciemność.
- Wybacz.
Nie czułem już nic.