Menu
Gildia Pióra na Patronite

Na krawędzi - 5

PannaZoey

PannaZoey

Ona.

Obudziłam się. Nie wiedziałam, gdzie jestem, ale byłam wypoczęta. Zamrugałam kilka razy i zdałam sobie sprawę, że jestem w jaskini. Jakieś dwa metry ode mnie paliło się ognisko, a obok niego leżała cała moja broń. Nawet sztylety.
- Już wstałaś? – Usłyszałam pytanie. Natychmiast się podniosłam w kierunku ogniska i wzięłam jeden ze sztyletów, celując w chłopaka. Chłopaka? Wtedy sobie przypomniałam. Złapali mnie. Byłam u tych Stworzeń. I on też tan był. Ten Człowiek. – Spokojnie. – Uśmiechnął się w moim kierunku z rękoma podniesionymi w górę.
Rozejrzałam się po jaskini. Poza ogniskiem było też tu kilka owoców i upieczonych już królików. Rzuciłam sztylet z powrotem na ziemię i usiadłam na posłaniu, jakie mi przygotował.
- Już lepiej. – Zaśmiał się wesoło i podał mi jeden z owoców. – Jak się czujesz?
- Dobrze. – Odpowiedziałam, po czym ugryzłam jabłko. Było soczyste i słodkie. – Jak długo spałam?
- Nie wiem, nie mam zegarka, ale jakbym miał oceniać na oko, to jakieś… 12 godzin? – Owe pytanie zadał bardziej do siebie niż do mnie. Potem chwilę się nad czymś zastanawiał. Kiedy na mnie spojrzał jego twarz spoważniała. – Kim ty jesteś?
- Słucham? – Zapytałam zanim cokolwiek zdążyłam zrobić. Nie spodziewałam się tego pytania. A nawet jeśli, to nie w tej chwili.
- Pytam, kim jesteś. Bo po tym co widziałem trudno to określić.
- Jestem Mieszańcem. – Przyznałam. Cóż, nie widziałam sensu ukrywać prawdy, skoro i tak każdy z naszego świata to wiedział.
- Mieszańcem? – Przyjrzał mi się z podniesioną brwią.
Westchnęłam.
- Co wiesz o tych okolicach?
- Więc… Są tu różne dziwne istoty i jest zimno, i… Nie wiem, jakieś plemiona tu są, może naw…
- Chcesz wrócić do domu? – Zapytałam, przerywając mu. Nic o tym nie wiedział i powiem mu jak najmniej. Nie jest stąd, więc wiedzieć nie musi.
- Oczywiście! Ale muszę znaleźć mojego brata. – Przyznał.
- T-twojego brata? – Zupełnie zapomniałam. Powiem mu, ale teraz czy później? Co będzie jeśli będą kłopoty przez to, że pozna prawdę?
- Wiesz coś? – Źrenice jego oczu wyraźnie się powiększyły.
- No, coś wiem. – Przytaknęłam, a on w oka mgnieniu podszedł do mnie i złapał za ramiona.
- Powiedz mi wszystko. – Potrząsnął mną, patrząc w moje oczy. Martwił się o niego, kochał go, a ja miałam mu powiedzieć coś tak tragicznego.
- On… On… - Spuściłam wzrok. Okłamanie tego chłopaka wypadło mi z głowy. Nie mogłam go okłamać! Ale czemu? Czemu musiałam go zranić?! Dobrze wiem jak się poczuje. Czułam to samo kilka lat temu.
- Powiedz mi! – Krzyknął.
- On nie żyje. – Wyszeptałam.
Chłopak zesztywniał i odsunął się ode mnie.
- Jak to nie żyje?
- Widziałam jak go… - W tym momencie pożałowałam, że nie ugryzłam się w język. Ale jak już zaczęłam, to muszę skończyć. – Widziałam jak te Stworzenia go zabijały. Chciałam mu pomóc, ale zabronili mi. – Przygryzłam lekko dolną wargę, nie wiedząc jak się zachować.
Zauważyłam, że ma w oczach łzy, ale nie spłynęły mu one po policzkach. Za wszelką cenę próbował się nie rozpłakać. Chciałam podejść i do przytulić, pocieszyć – choć dobrze wiedziałam, że w tej sytuacji jest to niemożliwe – ale on uśmiechnął się w moim kierunku. Uśmiech był wymuszony, ale nie każdy potrafiłby coś takiego, więc moim zadaniem było to docenić.
- A czy ty… Jak to jest, że jesteś Mieszańcem? – Zapytał lekko drżącym głosem.
Rozumiem, że nie chciał rozmawiać na ten temat, ale żeby starać się udawać aż tak silnego? To nienaturalne.
- Mój ojciec jest Czarodziejem, a matka Wojowniczką. – Powiedziałam. On dalej próbował na siłę się uśmiechać. Zamiast uśmiechu miał teraz na twarzy grymas. - Wszystko w po…
- Tak, wszystko gra. I tak go nienawidziłem. On był… Był frajerem! – Krzyknął. Wzięłam wdech, żeby coś powiedzieć, ale nie zrobiłam tego. Chłopak się rozpłakał. Pękł. Podeszłam i przytuliłam go. Nie może być teraz sam. Nikt w takiej sytuacji nie powinien być sam. Przytulił się do mnie i zaczął opowiadać. – To był idiota. Nigdy takiego głupca nie znałem. Nieważne było, że złamał rękę czy nogę albo to, że dostał kosza od jednej i tej samej dziewczyny sto dwadzieścia razy. Zawsze się uśmiechał. Zawsze był szczęśliwy. Każdy problem traktował jak wyzwanie, a jak mu nie podołał, to tylko wzruszał ramionami i żył dalej. On był takim cholernym idiotą! Ale… Ale zawsze znalazł słowa pocieszenia. Pomagał innym i był pewny siebie. Ja… Ja go podziwiałem. Chciałem być taki jak on. Niczym się nie przejmować i cieszyć się ze znalezienia grosza. – Nim się zorientowałam, zaczęłam głaskać go po włosach. – Tyle rzeczy miałem mu powiedzieć… - Wyszeptał to ostatnie zdanie i zamilkł. Jedynym odgłosem w jaskini było jego łkanie. Po chwili zaczął się zanosić, kiedy już się uspokoił, zauważyłam, że zasnął.

134 wyświetlenia
8 tekstów
4 obserwujących
  • Ruska-love

    9 April 2012, 16:57

    Przeczytałam wszystkie części, jednym słowem: znakomite!

  • Lacrimas

    18 March 2012, 10:59

    Kiedy na mnie spojrzał, jego twarz spoważniała. – Kim ty jesteś?

    - Niepotrzebnie zastosowany przecinek. Co innego, gdybyś napisała :
    Spojrzał na mnie, jego twarz spoważniała.

    [...]że dostał kosza od jednej i tej samej dziewczyny sto dwadzieścia razy[...]

    - Staramy się unikać języka potocznego. Poza tym stwierdzenie 'dostać kosza' zupełnie nie pasuje do klimatu opowiadania. Raczej do rozmowy gimnazjalistów podczas jednej z przerw w szkole.

    Reszta całkiem nieźle. :)

  • Shadow_lady

    18 March 2012, 10:58

    Naprawde ciekawe:-)

  • Albert Jarus

    17 March 2012, 21:03

    zupełnie nie mój klimat, dziwnie mi się szło, ale masz nieodkryte pokłady |"czegoś" u mnie