W świcie, we mgle poranka poszukuję siebie. Sensu swoich dni.
Przysiadłam na kamieniu, porośniętym mchem zapomnienia, tak zimnym jak moje oczy. Żar minionych dni rozwiał się wraz z jesiennym wichrem. Poniesiony daleko tak, że nie dosięgnie go już moje serce.
Wpatruję się w świat budzący się do życia. W tchnienie dnia.
Czuję że tonę. Tonę w chmarach gęstej mgły, która wciąga mnie w muł moich myśli. Myśli ciężkich tak, jak ten głaz na którym przysiadłam. Jestem tu, najbardziej samotny człowiek na ziemi, pośród milionów ludzkich istot przechodzących obok. Zgubiłam po drodze ostatki powietrza, które pozwalało przetrwać. Tratwa zatonęła. Odrzuciłam ostatnią dłoń wyciagnietą w moją stronę. Kolejnej nie będzie.
Świat jest zbyt piękny, by we własnym bólu utonął kolejny człowiek. Ale jak żyć bez powietrza?