Oto wielobarwny świat,
stworzony przez wielkiego Boga
z materiału wysokiej jakości
zwanego niczym.
Łatwo w nim się zgubić
i wszystko pomieszać,
bo mało w nim miejsca na nic,
a wiele na coś.
Tu między niebem a ziemią, głową a stopą,
jest wiele światów chodzących na dwóch nogach.
I pewnie nie uwierzysz, ale Ty masz swój własny.
Jest ich wiele, może za wiele,
ale nie mnie to sądzić,
bo może mnie tu za dużo.
Są matki i córki, żony i siostry,
bracia, ojcowie, mężowie i synowie.
Znajdzie się ciotek miliardy
i wcale nie mniej wujów.
Babcie, dziadkowie, stryjowie i szwagrowie.
Jest wśród nich kolega, koleżanka,
para przyjaciół, wróg, antagonista.
Niewolnik i praczka, cukiernik, sprzątaczka,
adwokat i piekarz, murarz i dekarz.
Ta różnorodność nie zmieści się w tym wierszu.
Nie starczy pamięci dla imion,
nie starczy wyobraźni do wymienienia nazwisk.
W nich liczy się perspektywa:
z wewnątrz to ja,
z zewnątrz to człowiek.
To wielkie światy, ciasno zapakowane,
do ciągłego poznawania i odkrywania.
W każdym wody swe toczy ocean myśli.
Można w nich stąpać po lądzie wartości,
na którym kiełkują pomysły na bycie.
W niektórych wznosi się wieża mądrości.
W innych można trafić na krater głupoty.
I tylko koniec świata, ten mały armagedon,
pozwala im trwać przez wieczność.