Człowiek pozbawiony jaźni, powiedziałem. Ciężkie ciało oparte o furtkę. Trup. Z beznamiętną rozpaczą, wyzbyty wszelkich złudzeń, przyglądałem się wirującym obłokom kurzu, mojemu życiu, życiu moich przyjaciół i tamtym bajecznym obrazom, mężczyznom z miotłami, piszącej kobiecie, wierzbie nad rzeką – chmurom i widmom powstałym także z kurzu, kurzu, który się przeistaczał, jak chmury, które maleją i rosną, okrywają się złotem albo czerwienią, zaokrąglając swe wyniosłości i przelewają się to w tę, to w tamtą stronę, niestałe, próżne. Ja, który zawsze nosiłem notatnik i układałem frazy, rejestrowałem same zmiany; sam będąc cieniem, pilnie obserwowałem cienie. Jakże mam teraz iść dalej, zapytałem, pozbawiony jaźni, nieważki i ociemniały, przez świat nieważki, bez złudzeń?