Zmarłemu przyjacielowi,
towarzyszowi dzieciństwa.
Wszystko nagle przygasło. Wszystko zakrzepło. W moim sercu ciągła żałoba.
Jako dziecko musiałem się często pogodzić z tym, że wyjeżdżałeś. Podwórko często było puste, a teraz zawsze już będzie. Pomimo, iż odszedłeś, przecież żyłeś i żyjesz we mnie cały czas. Kiedy byłem mały, wyobrażałem sobie ciebie siedzącego na ławce i wyczekiwałem chwili twojego powrotu. Otwierając szeroko oczy marzyłem, że wrócisz. Marzyłem, że złapiesz moją dłoń i będziemy się razem bawili, że stworzymy wspólnie wiele wspaniałych rzeczy. Chciałem mieć kogoś, kto krył by mnie przed rodzicami i zawsze bronił. Bo chciałem, tak po prostu, krzyczeć z drugiego końca podwórka „przyjacielu!”.
Chciałem cię mieć po porostu żebyś był. I brak mi ciebie, szczególnie teraz. Nikt nie wypełni pustki, która została po twoim odejściu. Nikt mi ciebie nigdy nie zastąpi.
I wciąż będę wyobrażał sobie twój powrót. I będę uśmiechał się do twego zdjęcia.
Kiedy jest mi źle, przywołuje cię myślami. Tyle razem przeszliśmy. Kiedy brakowało mi sił, ty pokazywałeś mi nasze miejsce, nasz dom z oddali. Łzy szczęścia płynęły mi po policzku – „To już niedaleko” – mówiłeś. W sercu ciągle mam nadzieje, że dotrzemy tam kiedyś razem i pozostaniemy na zawsze.
Przyzwyczaiłem się, że jesteś obecny, że zawsze mogę na Tobie polegać.
Wciąż pytam: „Dlaczego?”. I to do mnie nie dociera. Jesteś tam skąd nie mogę cię zabrać z powrotem.
Mam nadzieję, że słyszysz to co mówię, gdziekolwiek jesteś, przyjacielu…