Czasem dobrze iść tam, gdzie ubrudzić się można naprawdę, na przykład czernią żyznego czarnoziemu, poczuć prawdziwą delikatność w spódniczkach maków. Zasłonić oczy nie przed blaskiem fleszy, ale przed tarczą słońca w słonecznikach.
Albo gdzie tylko piach, poddany wiatrowi, zobojętniały na cel przesypywania. Zatrzymać się tam w czasie, nie w pętli, przywrzeć plecami do szorstkiej kory drzewa i dopiero wtedy poczuć małym. Bez strachu zadrzeć głowę do góry, otwartym na to co spadnie, kropla, może igła, szyszka albo nic. Na szczęście gwiazdki na drzewach nie uświadczysz. Czasem dobrze tam zostać aż się ściemni i tylko oczy zaświecić, albo również zgasić.