O brzasku na parapecie zasiądę cichutko
W górę wzrok uniosę, a nogi pod siebie podwinę
Wiatru powiew pochłonę na krótko
I kocykiem ulubionym się szczelnie owinę
Wtem Słonko oczy zaspane otworzy
Przybędzie, promieniami pierwszymi mnie powita
Kim ja jestem, że mnie swym towarzystwem uraczy?
Tak jakbym tylko ja była jeszcze snem spowita
Uśmiech więc słodki poślę do niego
Za to bezcenne ciepło, którym wciąż me chłodne ciało otula
Na świecie jest wciąż tyle złego
Słonko, czyż nawet nie twa jasność przy mroku się skula?
A ono tylko większe urośnie
Tudzież za szarą chmurką się schowa
Bez odpowiedzi kolejne pytanie zostanie
Choć tych i tak już pełna ma głowa
Zawsze sekundy, minuty szybko mijają
Choć takie widoki bym w wieczność zmieniła
Rzeczywistości mroki do siebie wzywają
Słonko, dzięki tobie większa ma siła!
O zmierzchu na parapecie znów zasiądę cichutko
Dłonie na szybie położę, nogi pod siebie podwinę
Wtem przed snem pożegnam się z Tobą szybciutko
Nim sama umknę w koszmarów dolinę.