Moje sny nigdy nie miały kolorów,
Każde dni były szarością,
Moją wewnętrzną bezsilnością.
Jak kartki wyrwane z kalendarza,
Niknące w gęstwinie fałszywej radości,
Mącącej świetności.
Marzeń nigdy nie miałem,
Nawet ich nie potrzebowałem.
Były zbyt odległe, nieopisanie piękne,
By mógłbym je posiąść i spełnić.
Jako jedyna byłaś dla mnie zagadką,
Mgłą tajemnicy, usnutą o każdym poranku.
Byłaś dla mnie splamieniem dumy,
Godności i tej chorej wyższości.
Byliśmy:
Równi, równymi.
Dalecy sobie coraz bardziej bliższymi.
Zatraceni w świadomości, o swojej samotności.