Nieśmiało wyglądam zza drzew. Kaleczę ramiona. Jestem jak przestraszona sarna, byle huk z oddali i chcę wracać. Mylę kierunki, czas w którym światło było ponad, od dawna mrokiem zasnuty. Tak pragnę szkarłatu zachodzącego słońca, tymczasem na śniegu zostawiam niekończącą się smugę.