Pozostałam w domu – tak jak mi kazali,
dzień za dniem mijał, inni także zostali,
każdy zapadł w siebie i utonął w smutku,
strach go obezwładnił, bronił się bez skutku.
I ja siedziałam jak sparaliżowana,
słuchając złych wieści wieczorem i z rana.
Wreszcie się ocknęłam i „dość” – powiedziałam,
przecież jeszcze żyłam, choć bardzo się bałam.
Przypomniałam sobie to, co mi umknęło,
gdy w ostatnim czasie zło świat pochłonęło.
Wyjęłam z szuflady różdżkę czarodziejską,
pogładziłam czule i machnęłam ręką.
Wokoło pojaśniało, chłód i mrok znikły,
wyszłam do ogrodu – kwiaty już zakwitły.
Dotykałam lekko – krzewy ożywały.
Wnet wiatr dołączył i drzewa zaszumiały.
Na nich drobne pąki z zimna się kuliły,
wiatr tchnął w nie życie i wachlarz rozłożyły.
Zatańczyła zieleń ze słońcem spleciona,
przeszyła wieść powietrze – może szalona,
lecz radość sprawiła i nadzieję dała,
wkrótce zło odejdzie, wiosna będzie trwała.
Ptaki to wiedziały, zasiadły w gęstwinie,
wraz z nimi życie zadźwięczało w dolinie.
Uwijały się zwinnie kaczki i szpaki,
z ziemi wychodziły maleńkie pędraki,
a kos-wirtuoz piękne piosenki śpiewał
i wszystkich do pracy wiosennej zagrzewał.
Też dołączyłam do wesołej gromady,
posłuchałam śpiewanej przez kosa rady –
najlepsze na smutki jest miejsce kochane,
bezpieczne schronienie w listowiu schowane.