Zachodzące słońce nad jaskrawożółtą plażą przy Zatoce Dwóch Klifów, delikatnie muskało pieniące się lazurowe fale głaszczące morski brzeg. Piasek, pod jakby delikatnym dotykiem wiatru, układał się w misterne wzory i kształty, przypominające pismo lecz wcale nim nie był. Gdzieś w oddali krzyk paru szybujących mew, przenikliwe wibracje ich buntu, nie od rymu, unoszące się gdzieś w powietrzu, pod powałą kłębiastych chmur. Niby jak zgorzkniałe, strzeliste paluchy wystawały gdzieniegdzie z wody tuż przy linii morskiej, kilka skał na odlew usianych jak garby olbrzymów. Wiatr targnął się na piasek, tańczące ziarenka znów zaczęły pisać coś niezrozumiale. Krajobraz marzeń, raj nieodkryty, nieosiągalny. Ale zgarbiona postać nie patrzyła na to miejsce jako na miejsce wiecznego odpoczynku, beztroskiej swawoli, lecz jako na miejsce spotkania. Po [...]