Przychodził zawsze spóźniony, z arogancko obojętną miną mijał szmer podnieconych jego przybyciem kobiet. Siadał zawsze w tym samym miejscu przy barze plecami do sali i zamawiał trzy kolejki czystej, po czym zdecydowanym ruchem odsuwał krzesło, podchodził do przypadkowej dziewczyny, z którą tańczył do świtu i nigdy nikt nie ośmielał się im przerwać tego swoistego spektaklu, w którym ona, przypadkowa narzeczona czuła się tą jedyną, on miał poczucie, że jest ucieleśnieniem jej snów o idealnym facecie. Później odprowadzał ją do stolika, obejmując ją w talii i osłaniając przed przypadkowym dotykiem tłumu, który nie miał prawa nawet otrzeć się o ich tajemnicę. Jednak wychodził zawsze sam.
Następnej soboty pojawiał się jak gdyby nigdy nic i wykonywał dokładnie ten sam rytuał, by przetańczyć [...]