Zaklinano Cię, kochana, w obrazach, posągach, w wierszach. Zaklinano Cię, w tańcu spoconych ciał, w ukrywanych ich oddechem. Opisując, jak opisuje się powietrze, stal i kamienie, fizycznymi wielkościami i tajemniczą magią chemii. A Ty - od wieków nieuchwytna, ulotna niczym marzenie, wymykasz się człowieczemu bytu, nie dając się złapać - bo Stwórca nie nadał Ci kształtu, żadnego atomu, za który można Cię uchwycić. Więc jesteś niczym chmury wiatrem gnane w przestworzach, bez granic - terytorialnych i ekonomicznych. I tak byłaś, jesteś i będziesz, chociażby w oczach dziecka i matki, w idealnych ich spojrzeniach, bez zależności, bez uwarunkowań.
Choć i tam jesteś nieokreślona, bez masy, miary i echa. Pozwalasz sobą oddychać, nie dając zamknąć się w płucach, bo marna dla Ciebie bez światła to jaskinia. Lecz jesteś mocą twórczą człowieka, jak nakazał Ci Stwórca, czyniąc Cię w naszych dusz przestrzeni - ambasadorem nieba.
Nie jesteś czasem, nie jesteś przestrzenią, nie dajesz się zamknąć we wzorach, formach, schematach. Bo jesteś kamieniem węgielnym naszego istnienia, równoważąc w nas niedoskonałości brzemię, powstałe z gliny w momencie stworzenia. Więc tylko z Tobą i dzięki Tobie umiemy z ziemi podnieść się i tworzyć na nowo, mając w duszy Ciebie - ogień - będący pocałunkiem Boga.
Więc prowadź nas ku nieskończonościom, z każdym pokoleniem zbliżając do Boga. Odwiecznie niezmienna - z pozoru cicha, nieokreślona, bez płci i twarzy, nie dająca się zdefiniować. Po prostu jak zawsze poza zasięgiem człowieka, ubrana w świętości światło, będąc najbarwniejszą tęczą świata, ubogacaj naszą marność kolorami swej tęczy, pozwalając nam tym światłem oddychać.
Bo w gruncie rzeczy wszyscy jesteśmy do siebie podobni, buduje nas to samo pragnienie - miłość.