dokąd zmierzasz człowieku w czarnych glanach krok za krokiem idąc dawno przetartym już szlakiem
potykając się o własne problemy upadasz na kolana w sidłach niewoli na łańcuchu nienawiści łańcuchu ostateczności w kagańcu konieczności
jęczysz i konasz prosząco o litość unosząc dłonie w modlitwie lecz twoich uszu nie dobiega żaden dźwięk głos szept jedynie jęk płacz potem cisza
lęk strach miota tobą wciąż w tym zaczarowanym pudle niebezpiecznych wspomnień niespełnionych marzeń ukrytych pragnień
myślisz: wyjątkowy sam pełznę cierpię konam niosę swój krzyż
spójrz za siebie tysiące dusz męczenników na pozór innych lecz takich samych identycznych próbują oszukać czas uciec przed własnym cieniem
naśladują siebie wzajem depczą sobie po piętach nie widzą niczego poza czarną gębą otchłanią ciemności do której spycha ich porywisty wiatr sumienia...