Przed snem oczy otwieram i zamykam,
trzepoczę szybko rzęsami, pragnę
zapomnieć i pamiętać do końca.
Spać i iść daleko, daleko jak najdalej stąd.
Pragnę
czuć się wolnym jak zwierze nieznające człowieka,
kochać się przy zasłanym gwiazdami niebem,
leżeć nago na zielonej pościeli czując powiew na swym ciele,
uśmiechać się do Ciebie i pomału odchodzić,
odwrócić się raz ostatni i tylko wpatrywać się w Twe oczy,
pamiętam jeszcze Twój ciepły oddech na mej skórze,
Twe suche delikatnie całujące usta,
serce bijące zbyt szybko jak dla normalnego człowieka, ale
idę pomału, idę gdzieś na skraj lasu.
W swym świecie, na swej polanie oddycham spokojnie,
nie bojąc się przymykam oczy i błogą chwilą się zachwycam,
ten świat jest bardzo uroczy.
Słońce jak nigdy ogrzewa mnie, mą skórę bezbarwną.
Wiatr łagodny pragnie tulić, a szum lasu
i śpiew ptaków kojarzy się z czterema porami roku Vivaldiego.
Gdzieś na drzewie stuka, stuka dzięcioł.
Tuż obok mej nogi przebiegła wiewiórka trzymająca w swych małych paluszkach
orzeszka laskowego.
Gdy spojrzę w lewo widzę śmierć choć i tam tętni życie.
Gdy spojrzę w prawo wiedzę pole zasiane owsem,
a gdy popatrzę w niebo widzę przelatujące bociany na tle błękitu.
Za mną rozpościera się las i śmierć,
a u mych stóp kotlina usłana domami.
Jednak leżę teraz nieruchomo,
na zielonym dywanie i
myślę o tym, że nie myślę.
Pragnę by dla mnie była to jak sekunda dla Boga.