Menu
Gildia Pióra na Patronite

"Śmiertelna prawda"

Jahmejka

Jahmejka

Poeta napisałby, że dryfuje po tęczy. Romantyk nazwałby to miłosnym uniesieniem, porównał do nikłego światła świecy. Ale ja kłamać nie będę.

Gdy pierwszy raz sięgnęłam po marihuanę, nie poczułam nic; obserwowałam tylko uśmiechniętych przyjaciół rozmawiających o prostych sprawach w taki sposób, jak gdyby rozwiązywali ogromny problem polityczny. Nazywali to "rozkminianiem". Drugiego razu nie zapamiętałam. Za trzecim jechałam w lesie, nocą, samochodem prowadzonym przez najmłodszego - wówczas piętnastoletniego i najbardziej "zjaranego" - z nas, a krajobraz stawał się w moich oczach czymś w rodzaju dżungli. Przebiegały przez nią na zmianę żyrafy i całe armie amerykańskich wojsk, raz po raz wyglądających zza drzew; bałam się i cieszyłam jednocześnie.
Mogłabym stwierdzić, że wkrótce związałyśmy się ze sobą w szczerze oddany związek: ja i marihuana. Tak, jak ona należała do mnie, tak ja poczęłam stawać się jej własnością. W stanie upojenia mówiłam to, co mi kazała, robiłam czego chciała. W wieku szesnastu lat rozpoczęłam inicjację seksualną, oczywiście za jej sprawą, by rok później stosunek stanowił już normę - obojętne, czy z chłopakiem, czy z dziewczyną. Nie pracował mózg, tylko ona, Zielona Panienka. Zawładnęła mną, rozkochała mnie w sobie miłością ślepą i bezkrytyczną, jednak to nie był związek, który wystarczyłby mi na dłuższą metę. Potrzebowałam więcej - znalazłam kochanka, który zaspokajał mnie o wiele bardziej.
Wyciągnięcie dłoni po dekstrometorfan nie było przemyślane. Wielokrotnie czytałam i słyszałam o tym, że po pewnym czasie spędzonym z jakąkolwiek używką chce się więcej, jednak naiwnie wierzyłam we własną asertywność. Zresztą, ludzie mówili, że marihuana to co innego, że uzależnia tylko psychicznie, więc nie bałam się dać jej pochłonąć; widziałam osoby pod jej wpływem, pełne uśmiechu, życia i miłości, którym nie straszne żadne zło. Marihuana sprawiła, że stałam się jedną z nich, ale nieświadomie potrzebowałam po prostu więcej. Ciekawość czy jednak silne uzależnienie? Tego nie wiem. Tak czy owak, dekstrometrofan trafił w moje ręce, tak łatwo dostępny w każdej aptece każdego miasta. Spodziewałam się po nim czegoś jeszcze piękniejszego, niż dała mi marihuana. Błąd.
Minęło pół godziny od zażycia sporej ilości tabletek i właściwie nic się ze mną nie działo. Gdy już myślałam, że to wszystko jest zwykłą pójdą, "seans" otworzyło zamglone spojrzenie i poczucie absolutnej błogości. Smak prawdziwego "chilloutu", o którym słyszałam miliony razy, a wreszcie sama doświadczyłam; byłam szczęśliwa. Tabletki spisywały się na medal, dopóki nie spróbowałam wstać; zachwiałam się i upadłam na stolik ale nic nie poczułam, żadnego bólu. Otworzyłam oczy i nie widziałam nic, choć zarazem wszystko - obraz został zarejestrowany przez mózg, ale nie przetworzony. Przy każdym poruszeniu oczami wszystko rozmazywało się coraz bardziej, by po chwili do przesady się wyostrzyć i z powrotem, sprawiając, że przestałam rozumieć co dzieje się dookoła mnie. Mięśnie odmówiły posłuszeństwa, nie potrafiłam się poruszyć ani otworzyć ust by chociaż usłyszeć swój głos. Czuła tylko, że nadchodzi prawdziwa burza, nie do końca jednak wiedząc, co ona oznacza.
A była najzwyklejszym chaosem. Obraz nagle wyostrzył się kilkukrotnie, a serce rozpoczęło dziką gonitwę; wyrywało się z mojego ciała w zawrotnym tempie, organizm pracował o wiele szybciej od myśli, nie nadążałam za nim; nie potrafiłam złapać oddechu. Dusiłam się, pociłam, poczułam potworny strach wynikający z niczego bliżej określonego i potworny ból w żyłach. Zapragnęłam śmierci: błagałam urwanymi sylabami kogoś, kogo tak naprawdę wcale przy mnie nie było, by mnie zabił. Nie mogłam znieść tego dzikiego tempa, tej chorej euforii, która usiłowała wysadzić mój mózg w powietrze. Nagle rozpoczęła prezentację najgorszych chwil mojego życia; wysuwała na wierzch wszystko to, co ja sama próbowałam schować. Zaczęłam wymiotować, nie widziałam już nic poza czarnym tłem, jak gdybym nagle straciła wzrok, a w uszach słyszałam tylko piszczenie. Na zmianę - albo jednocześnie? - płakałam ze strachu i śmiałam się, rozglądałam dziko dookoła w poszukiwaniu głosów, które były we mnie i zarejestrowania jakiegokolwiek obrazu, lecz czarne tło nie znikało. Znów dusiłam się; łzami, tempem oddechu i wymiocinami, błagając wciąż o śmierć, karetkę, byle tylko ten koszmar się skończył. Psychotrop działał przez osiem godzin bez przerwy - wraz z owym horrorem. Wyobraź sobie spędzić tyle czasu w zamkniętym pomieszczeniu, bez towarzystwa żadnego bliskiego człowieka, pogrążony w strachu, strachu nie do opisania, nie potrafiąc złapać oddechu ani chociaż rozejrzeć się dookoła siebie. Nie jesteś w stanie tego zrobić, nie tak, by pojąć ogrom tego koszmaru.
Gdy w końcu ustał, w szoku i wycieńczeniu, zasnęłam w kałuży własnych wymiocin, żołądkowej żółci i maleńkich, białych tabletkach.
Od tego czasu rozpoczęły się moje problemy ze zdrowiem i szkołą. Schudłam w ciągu tygodnia siedemnaście kilogramów, wcześniej nie potrafiąc pozbyć się nawet jednego. Wpadłam w pewnego rodzaju depresję; poczułam się odrzucona, zagubiona, nie potrafiłam jeść bez odruchu wymiotnego, bałam się nocy i kroków idących za mną po ulicy, na korytarzach szkolnych potrafiłam rozglądać się dziko, gdy tylko usłyszałam swoje imię, wpadłam w anemię. Rodzice, widząc to, co ze mną się działo a nie potrafiąc tego zrozumieć, kłócili się obwiniając siebie nawzajem o moją chorobę i problemy w szkole wynikające z niemożliwości skupienia się. Groziło mi zawalenie roku, opieka kuratoryjna. Ojciec wkrótce wyprowadził się, matka coraz gorzej radziła sobie ze mną i domem. Nie potrafiąc znaleźć wytchnienia od DXM'u, który pozostawił we mnie ten potworny ślad niszczący mi życie, sięgnęłam po ecstasy, wkrótce amfetaminę; było mi już wszystko jedno. Trzeźwa nie radziłam sobie z codziennością, a te dwie używki działały na mnie równie pozytywnie jak marihuana - z tym, że intensywniej, więc straciłam z nią kontakt, nie była mi już potrzebna. Tak samo matka, przyjaciele; nie potrzebowałam ich wymówek, gróźb, że wydadzą mój mały sekret; zostałam więźniem obcego "ja" - "ja" utworzonego przez dekstrometrofan. Choć jego działanie przerażało mnie, w jakiś sposób pokochałam tę psychozę. Wkrótce zamieszkała we mnie do tego stopnia, bym trzeźwa bała się własnego umysłu, więc brałam coraz więcej. Myśli samobójcze stały się już normą.
Ciężko uświadomić człowiekowi, że to, co robi, do niczego nie prowadzi, gdy jest niepoprawne. Mówią, że dziecko musi oparzyć się o rozgrzaną kuchenkę żeby wiedzieć, czemu nie może jej dotknąć. Jednak nie wszystko jest tak proste a ludzie, zwłaszcza młodzi, dojrzewający ludzie, jak dzieci kierują się ciekawością czy chęcią nieodstawania od swoich grup. Wiele jest dzieł, które mówią tę straszną prawdę - lub jej część - o realnym działaniu używek, jednak tak, jak prawdziwe problemy alkoholu czy papierosów widzimy na własne oczy, tak o narkotykach możemy jedynie czytać, oglądać filmy. A to nigdy do końca nie zaspokoi ludzkiej ciekawości i nie pozwoli zrozumieć ogromu problemu. Dopóki człowiek nie zobaczy ćpuna leżącego we własnych wymiocinach składających się z krwi, z sinym od zakażonej strzykawki przedramieniem, ledwie dyszącego, nie uwierzy. A może po prostu nie chce wierzyć?
Jestem jednym z wielu przykładów młodych ludzi, którzy zaufali złudnemu szczęściu i pozwolili mu niszczyć samego siebie. Z pozoru niegroźna, rozweselająca marihuana, sama w sobie nie czyniąca żadnej szkodzi, powiodła mnie do śmierci z rąk DXM-u, amfetaminy, mefydryny i wielu innych. Takich jak ja po drugiej stronie życia są miliony. Ludzie dobrzy, często szkolni geniusze, osoby zdolne, które po prostu dały się nabrać. Większość z tych, których społeczeństwo nazwało narkomanami, zaczynało całkiem niewinnie: marihuana, haszysz, "grzybki halucynki" i inne psychoaktywne rośliny. Narzędzie rozpylające ogień.
Żywię nadzieję, że pojawi się coraz więcej ludzi, którzy pokażą światu swoje świadectwo, przestaną się bać używania prawdziwych słów, porzucenia tej całej obłudy. Pamiętaj, człowieku, ze kilka Twoich słów, słów prawdy, może uratować cudze życie. I nigdy, przenigdy nie daj się omamić szczęściu, które ma ci dać czy to alkohol, czy to marihuana, czy to heroina. Szukaj go w rodzinie, wśród innych ludzi, w miłości i przyjaźni, w uśmiechu dziecka i nostalgii starca, w Bogu, powietrzu, śniegu, w życiu. Zawsze znajdziesz coś dla siebie, co nie będzie garścią tabletek czy strzykawką.

1292 wyświetlenia
13 tekstów
1 obserwujący
  • joai

    15 December 2010, 22:53

    przesłanie i styl na ogromny plus