Śpiąc pośród chmur opuszczał powieki
I żyjąc wciąż w nurcie samotności rzeki
Dryfował pomiędzy zakamarkami
Gdzie ludzie nie byli samotnikami
Czasem spoglądał w ich świata stronę
lecz nigdy za długo gdyż bał się że utonie
Zawsze ciekawiło go tych ludzi przesłanie
Że wciąż w miłości widzieli powołanie
Nie rozumiał ich świata ani zachowania
Tych gestów tych słów pełnych zakochania
Ich oczu błądzących po tamtej krainie
Zachwytu nad wszystkim co ich noga minie
A kiedy spojrzał na tamte ogrody
I goszczących w nich ludzi tylko wiecznie młodych
Nie czuł zachwytu nad pięknem kwiatu
Lecz z zazdrością rozpatrywał uroki ich światu
Wreszcie nie wytrzymał tych doskonałości
Stracił swoją wiarę w pojęcie miłości
Nagle wstał począł krzyczeć szydzić z ich radości
Aby wreszcie usłyszeli słowa samotności
Wtedy się odwrócił i spostrzegł innych ludzi
Zobaczył że nie tylko on się nad tym trudzi
Aby uciec wreszcie z nurtu samotni
I dotknąć choćby trochę tej miłości stopni
On nigdy nie przeżył swojego życia
Zdążył pojąć tylko ideę bycia
Nie mógł zrozumieć że miłość do świata
Nie wynika z pojęcia idei wszechświata
Choć mimo że miał chęci nadzieję i wiarę
Oraz był ciekawy zawsze ponad miarę
Nie potrafił dostrzec niczego pięknego
I zrozumieć pojęcia kochania drugiego