Zwierzamy się sobie jak dwie wierzby płaczące na dwóch różnych brzegach niespokojnego jeziora. Widzę, że tam jesteś, stoisz taki smutny, taki sam, taki już nie mój. I milczysz tak nieznośnie głośno, przekrzykując sztormowe fale tym wrzaskiem niezmierzonym - cichym.
Zwierzamy się sobie w niespokojnych podmuchach wiatru, śląc czasem liście, które na nas umarły i te martwe sobie darujemy w prezencie anonimowym, choć tak dobrze wiemy, który liść od kogo.
Czasem tylko specjalnie łamię jedną z gałązek - nie przeczę, nie bez bólu - by z premedytacją rzucić ją tej fali niespokojnej, mając nadzieję, że dobije do właściwego brzegu. Drżę wtedy na silniejszym wietrze w nadziei, że i on niesie mi podarek od Ciebie, moja Płacząca Wierzbo!
Wichur ostatnio coraz więcej i więcej, mnożą się nade mną, nie pozwalają zasnąć w spokoju. Lecz daremne moje czekanie na świadomą przesyłkę zza wielkiego jeziora, zza fali wzburzonej.
Bo stamtąd tylko milczenie przychodzi - zbyt ciche zwierzenia, nie do zrozumienia, nie do rozszyfrowania. I czasem tylko martwe liście, a przecież tak wiele wierzb na świecie...