Kochał patrzeć na każdy jej gest- gdy delikatnie oblizywała usta, gdy odgarniała z czoła niesforny kosmyk... Kochał się z jej spojrzeniem- tak spokojnym, wszystkowiedzącym jakby, okraszonym delikatnym uśmiechem. Był zakochany w jej oczach. Nigdy nie powiedział jej wprost, co najbardziej go w nich pociąga... Uwielbiał jej długie paznokcie... Gdy siedziała na wprost niego i bawiła się jednym z nich... Ubóstwiał gdy go słuchała z uwagą... Przechylała głowę delikatnie na bok, jak słodki szczeniak i przymykała z wolna oczy jak rozpieszczana kotka... Mówiła często przeciągle, podkreślając miękko końcówki, co sprawiało, że z podniecenia dostawał gęsiej skórki... I patrzył na nią, a gdy jej nie było i tak ją widział... Jej zapach... Czuł go na sobie i to sprawiało, że czuł się spokojny. Gdy go dotykała przymykał figlarnie oczy dając do zrozumienia, że niesamowicie rozkoszuje się tą chwilą, której ona z kolei nie chciała przerywać... Z czcią słuchał jej śmiechu, podziwiał jej uśmiech, wielbił słowa, które padały z jej ust...
A Ona... Ona była kokietką... Urodzoną. Tą najlepszą... Taką, która nie musi się starać by zauroczyć mężczyznę. Była taką kokietką, której mężczyźni daliby wszystko, gdyby tylko poprosiła i obdarzyła ich, tym niesamowitym uśmiechem- nieco tajemniczy, słodkim, iście wspaniałym... (...)
Kochał się z jej spojrzeniem- tak spokojnym, wszystkowiedzącym jakby, okraszonym delikatnym uśmiechem. Urzekła mnie Twoja myśl, a w szczególności ten fragment. Pozdrawiam :)