Nie potrafiła tego ubrać słowa. Nie potrafiła opisać tego jednym wyrazem, ba!, nawet kilkoma. Nie potrafiła jednoznacznie określić, co czuje.
Nie była nieszczęśliwa . Z tym uczuciem jakoś by sobie poradziła, ale to, co teraz przeżywała? To, co było powodem jej łez? Nie, to było ponad jakiekolwiek jej wcześniejsze wyobrażenia. Łzy płynęły bez przerwy od dwóch godzin. Nieprzerwanie. Bez ustanku. Bluzka była wilgotna, a stos chusteczek prosił się jedynie o sprzątniecie. Ale ona nie miała ochoty. Na nic - na czytanie, słuchanie muzyki, rozmowę. Leżała na łóżku, patrząc tępo w ścianę. Nie była ani rozgoryczona, ani przygnębiona. To, co przeżywała, było zbyt trudne do opisania. Była po prostu smutna. Smutkiem najczystszym - tym z łez, cierpienia duszy, kruszącego się serca i braku jakiekolwiek nadziei zrodzonym.
Taki rodzaj smutku przytrafił mi się w życiu trzy razy; - przez faceta - gdy zaginął mój ukochany pies - i teraz: po wyjątkowo agresywnej i nieprzyjemnej, pełnej łez i krzyków, kłótni z rodzicami...