Nie czuła już żalu. Nie była już na niego zła. Nie potrafiła. Wybaczyła, chociaż każdemu, kto usłyszałby jej historię, wydawałoby się to niemożliwe.
Gdy go nie było przez kilka dni - czuła się osowiała, wypłowiała, pusta. Ale była w stanie przyzwyczaić się do jego nieobecności. W końcu przestawała tęsknić, myśleć, wspominać. Po kilku tygodniach, miesiącu, wracała do normalności.
Nie potrafiła powstrzymać uśmiechu, który gościł na jej twarzy za każdym razem, gdy się z nim spotykała. Gdy mijali się bez słowa.
Po kolejnej kłótni, po kolejnych krzykach i wyzwiskach, leciały łzy. Płakała, chociaż przyrzekała sobie, że to już ostatni raz, że więcej jej nie zrani. Nienawidziła go wtedy, z całego serca.
Tyle komentarzy już słyszała, tyle spekulacji, żartów, plotek... Ona kocha go, on kocha ją. A mimo wszystko w to nie wierzyła. A może nie chciała wierzyć? A może nie chciała wierzyć, że jest w stanie się w nim zakochać? Bo jej podobał się inny, bo on flirtował z inną. Więc jak można ich było uznać za zakochanych? A może to blef?
Bo pomiędzy nimi podobno była "ta chemia"... Nie wierzyła. Wszyscy tylko odliczali czas, kiedy w końcu będą razem. A oni wtedy jak na przekór znajdowali sobie nowych partnerów, robili sobie sceny zazdrości... Właśnie! Skąd ta zazdrość? Skąd to ukłucie żalu, gdy widziała go całującego się z inną, skąd ten żal w sercu, gdy słyszał od przyjaciół opowieści o niej i o nim?
Bo przecież to nie miłość... To przecież nie może być miłość! Wiesz, kiedy kogoś kochasz! Wiesz o tym, prawda? A ona wiedziała, że go nie kocha. On mówił, że mu nie zależy, że jest zakochany w innej.
Kiedy jesteś w stanie zrobić dla drugiej osoby wszystko, kiedy pragniesz jej szczęścia i gdy wystarczy ci, by ona po prostu była - tu, teraz, blisko - czy to jest właśnie miłość?