Przepraszam bardzo, ale ośmielę się wziąć w obronę mężczyzn :))
Kiedy mężczyzna, który kocha (........), to na kobietę czeka inny mężczyzna i pewnie zaraz ją "porwie" :)) a przecież może być i tak, że to na tego mężczyznę czeka inna kobieta, bo sobie go upatrzyła, bo się zakochała, bo bo bo bo.... bo czeka, aż któremuś w uczuciowym związku powinie się nóżka? Albo jej się zdaje, że ma urojoną rywalkę.
Czy my kobiety nie adorujemy, nie zaczepiamy, nie zabiegamy o względy mężczyzn o zajętych sercach? Czasem tak uporczywie, bezmyślnie, aby tylko obiekt zainteresowań zdobyć? Żeby pokazać : mam tę moc, odebrałam go.
Nie jesteśmy święte, nie bądźmy hipokrytkami :))
Pozdrawiam cieplutko i życzę wszystkim wierności i stałości w uczuciach :))
... i tutaj masz Marysiu dużo racji... kiedyś wśród górali panna z dzieckiem nie miała takich dużych problemów z zamążpójściem... bo sprawdzona pod względem płodności, itd... nooo, chyba że była typową "latawicą"... ... mężczyzna "z odzysku" też miał wzięcie... zwłaszcza gdy nie był "pijakiem i okrutnikiem"... bo gwarantował "dobrą i zadbaną" rodzinę... był już "sprawdzony" przez inną...
To prawda. Moi rodzice rozwiedli się kiedy byłam nastolatką. Pomimo, że to ja dokonałam wyboru zostać z tatą, to musiał się prawie o mnie bić. Nie tylko z mamą, ale z prawem. Mam nadzieję, że się wiele zmieniło w tym temacie. Mam wielki szacunek do samotnych ojców, bardzo i wspieram.
Przypomniało mi się takie powiedzenie Marioli - Julka 10
" w miłości liczę do dwóch" Czyż nie jest piękne i mocne?
Może problem polega na tym, że sami, gdy kochamy i jesteśmy kochani - wpuszczamy w swoje otoczenie, swoje orbity "osoby trzecie"?
Może zupełnie nieświadomie, bo nosi nas szczęście i nie zauważamy wokół siebie zamętu? Widzimy tylko tę jedną cudną dla nas osobę. Jeśli czeka ktoś - to na co liczy?
Przewrotna ta myśl i nie dla mnie dziś - czytałam 4 razy :))
Pozdrawiam ciepło myślicielkę i opiniotwórców, dobrego wieczoru :))
... powiedz Kenzo... powiedzcie mi wszyscy... na cóż mężczyźnie kobieta która "odlatuje" do innego, daje się innemu omotać, gdy da się jej trochę swobody, gdy choć trochę poluzuje się "ucisk dłoni?... ... toż to raczej układ "niewolnica i pan", niż układ partnerski... całe życie mam nie mieć zaufania i trzymać "zaciśnięte ręce" by jej nie stracić?... dla mnie to horror... patologiczny horror, a nie związek...
Prawdziwe. Ważne jest zaufanie, oprócz wspomnianej lojalności. Nadszarpnięte, potrafi zburzyć najpiękniejszą budowlę. Często tak bywa w związkach, gdzie wygasło to, co ludzi połączyło. " Człowiek stworzony jest do miłości" cóż ma począć, gdy związek to trwanie w martwym punkcie. Może spojrzeć na kogoś, kto czeka. Może być sam tym czekającym, bo wie w czym rzecz. Jeśli natomiast uczucia są obustronne, silne - żadne z obojga nie zapragnie osoby trzeciej dla wypełnienia dziur w sercu i nie ulegnie zalotom, umizgom, okazywanym czy to nieśmiało, czy też bezpardonowo - względom.
Ciężki kawałek zapodałaś, bolesny i prawdziwy. I to w kilku słowach. Wybacz, odbiorę bardzo osobiście. Mój mężczyzna? Tak, wypuścił mnie z rąk, o zgrozo, nie dla innej kobiety. Dla pieniędzy. Moja miłość, jednostronna, pojedyncza, samotna. W domu, w którym nie ma z kim rozmawiać, nie ma wzajemnych uczuć, panuje chłód, obojętność, rzucone od niechcenia dzień dobry - nie da się żyć. Moje cierpienie i marudzenie przyjął sąd, a mąż niczemu nie zaprzeczył. Z jego winy więc rozpadło się coś, co [...]