I był jeden człowiek, który tylko siedział i wciąż się uśmiechał. Ani nie wstawał w trakcie czytania ewangelii, ani nie klęczał podczas odmawiania modlitwy. Siedział w tym kościele tak jakby znajdował się w kinie czy teatrze. Nie było to właściwe zachowanie, ale jednak miał w sobie coś fascynującego. Zapytałam cicho i nieśmiało, czy on w ogóle się modli, w końcu znajdujemy się w kościele. Zadał mi pytanie: a do kogo mam się modlić? No jak to do kogo? Do Boga. A do kogo?- Odpowiedziałam. Spojrzał na mnie, miał niezwykle przyjemne oblicze, i rzekł: czy Bogu wypada modlić się samemu do siebie? Czy nie wystarczy zacząć naprawdę wierzyć w siebie i nie udawać osoby wierzącej? Ja po prostu jestem. I wyszedł. A ja nadal siedziałam w kościele i modliłam się... Do niego.
Wszystko jest Wszystkim...To jest relacja Bóg - Człowiek...i żródło wszelkiego poznania...Super że to napisałaś... jak widać nie "wzruszyło" to wielu forumowiczów...Ale to nie ważne...W prawdę..najtrudniej uwierzyć... Pozdrowienia...