Bardziej rozumiem tę myśl w ten sposób, że znając cierpienie łatwiej jest nam się wczuć w drugą osobę; aby bardziej starać się o zmiejszenie cierpienia, pomoc drugiemu człowiekowi.
Nie wydaje mi się, aby cierpienie samo w sobie miało sens. Jednak myślę, że wstrząsa, rozdrapuje powłokę przyzwyczajenia, którą nieustannie porastamy, odświeża, wyostrza i pogłębia spojrzenie na rzeczywistość, pozwala przeniknąć fałsz - to, co nieustannie wciska się na pierwszy plan udając prawdę. Wtedy tak, znosząc cierpienie, zbieramy jego soczyste owoce - ducha.