Kiedy piszę o tęsknocie, ona chowa się w zgłębieniu dłoni, jak senny majak umiera na dotyk moich powiek, i włosy nie pachną
niczyimi palcami, tylko ziemią do której modli się trawa. Ziemią, w którą wplątuje rzęsy deszcz, i gdzie wiatr rozwiewa ust kruche różańce, w czułą wytrwałość płaczących wierzb. Nie wiedzą o tkliwości moje oczy, przeminięte ptasim lotem, ani żaden świt ukołysany na brzegach bioder; najlżejszy szept zabiera oddech ćmie, co złożyła skrzydła na ogniku moich nocy, i szarpie.