*** Niemoc z ogromną siłą wyciska ze mnie wszystką chęć do życia starannie obezwładnia o poranku prawą i lewą nogę wstawania i wbija pazernie swe szpony w bezsens mojego trwania
a ja tak pokornie ubezwłasnowolniona pozwalam jej dociskać się do ziemi i z twarzą w prochu spalonych mostów donikąd coraz bardziej zlewam się z nimi
zamknięta w klatce samotności zdeformowałam się ostatecznie do nicości
pierwsze zmarniały skrzydła zbyt długo nie wzbijały się ponad codzienność nie szybowały wśród marzeń ostatnim przełamanym piórem spiszę moje memento
w chwil kilka później zdrętwiał mi kręgosłup moralny tak trudno wyobrazić sobie że poza klatką istnieje świat a w nim dobro i zło a nie tylko samotność i krótkie chwile gdy przechodzień pogłaszcze mnie swoim cieniem
jeszcze mam nogi lecz już tak bardzo zmartwiałe że nie potrafią iść obok kogoś podskoczyć z radości nadążyć za biegiem życia stanąć samodzielnie
i jeszcze mam dłonie choć czucie z nich uchodzi opuszkami zanikają linie papilarne tak bardzo staję się nikim trzymam w garści ostatnie pióro i piszę kroplami łez błaganie o pomoc
ale czy gdy ktoś w końcu uwolni mnie z klatki będę umiała odnaleźć swój kształt? czy odważę się wyjść na chwiejnych nogach w nieznane? czy moja dłoń nadal będzie pasować do uścisku?
poza klatką samotności wielki piękny świat lecz tu w ciszy bez formy i z rozmytym konturem taki spokój... i do snu ukołysze mnie znów samotny wiatr
między tęsknotami otulona tylko Twoimi słowami nieśmiało kocham
sama daję ci tę moc możesz mnie zranić tak blisko jesteś na wyciągnięcie serca
znów zanurzam się więc w tej otchłani nie czując granic nie pragnąc w zamian nic tylko tego szeptu w ciemną noc bezgwiezdną Jestem i by to słowo wcielone zasklepiło rany na zawsze
kiedyś łapał stopa przy drodze mojego życia samotny podróżnik pozwoliłam mu wsiąść i odtąd w sercu mym zamieszkał w ciszy nie mogę go wyprosić stąd
mówiłam że jedzie na gapę że dawno nieważny bilet ma a on mi na to z uśmiechem beze mnie żyć ci się nie uda
i tak żyje we mnie Mroczny Pasażer czasami milczy i zapominam że nadal tam tkwi i wtedy wschodzi słońce przebija się przez chmury a ja niesiona radością wyrzucam go z pamięci
lecz on nie lubi zapomnienia budzi się wieczorem odgania spokojne sny przy ognisku trawiącym marzenia ogrzewa swoje zimne dłonie a nad ranem gdy ciężkie bez-snem powieki próbuję otwierać on siada na mej piersi i w bezdechu zamieram
dziś jeszcze z przyzwyczajenia zrzucam go z siebie w lustrze widzę nieswoją twarz pustym spojrzeniem świdruje mnie gdy w kolejny dzień stawiam kroki chwiejnie fałszywe bo o Mrocznym Pasażerze nikt nie może dowiedzieć się
kiedy między wierszami się ukrywam ciszę niewypowiedzianą z mroku wydobywam żeby z samotnością spotkać się twarzą w twarz i nie zgasić milczenia które w sobie mam
balansuję więc na krawędzi przepaść obserwuje mnie i ja w nią zaglądam z nadzieją że nieskończoność skurczy się do bezpiecznych granic Nieistnienia
jeszcze tylko jeden dzień i ostatnia noc nieśnienia potem przyjdzie świt zbudzę się z odrętwienia i zostawię cały mrok w kształcie własnego cienia