Wyżęte ze złudzeń myślenie suchym żalem kleci słowa… zapisem znacząc wspomnienie gdzie nie ma posłuchu już mowa.
Bez żalu, lecz w smutku szarości wersów szept powraca wstecz… po dotyk ostatni szalonej miłości nim ją usiecze zapomnienia miecz
Kiedyś nad wszystkim pochyli się pora Wszystkiego kiedyś dotknie kresu czas... Lecz nim cokolwiek zniknie jak kamfora Wpierw wybrzmi ton, że nie ma już nas…
to takie trudne....by objąć, zawsze jest nim subiektywne doznanie...hmmm przegrana z bezszelestną rzeczywistością ...? Bach, Rubinstein, Czajkowski, Verdi....bez końca można wymieniać w zależności od potrzeb duszy...hmm a ja proszę tylko, powiedz mi gdzie łąkę znajdę prawdziwą? Nie ma końca! I kresu nie ma.. może zmęczenie Może ...rozgoryczenie Ale.... końca nie ma..... I nie każdy wnieść musi obelisk......
Aniu to, te Twoje wersy winny podlegać komentarzom, bo mój skromny bazgrołek się do nich nie umywa :) Obiecuję, że następny wiersz będzie już w radosnym klimacie. :) Dziękuję i pozdrawiam serdecznie! :)
Z tym umieraniem to nadinterpretacja Jacku... ale reszta sedna dotyka. Dziękuję wiec za zrozumienie i za wyrozumiałość co do powielania klimatu. Pozdrawiam :)
Mówisz, że przestanie... oby :) Do mnie też wraz ze słotą prze okno wkradł się smutek, ale przynajmniej można wziąć darmowy zimny prysznic :) a potem rozgrzać się herbatką z miodem i cytryną. Pozdrawiam ciepło.