Wśród ciszy nocy pełnej Wznosił się Król gór zielonych. Sięgał ponad szczyty swych podwładnych. W chwale pławiąc się co dnia. Sam wierzchołek w chmurach był, Co niosło chlubę, lecz zapłaty wymagało.
Wiatr niósł śmiech donośny w dal, Przesączony dumą do cna. To otumaniony Król śmiał się, śmiał. Lecz tykanie w uszach dudniło, Niosąc zmiany, zasmucone, Co ich nikt u siebie nie pożądał.
Od chmur czuć intrygę, lecz Król węchu nie ma, A dni nijakie mijały prędko, aże sapiąc niemile. Czas złotodajny uciekał hen w dal, Zostawiając zmiany pod opieką gór, Co żyły iluzją, w śnie długowiecznym.
Po wiekach Król pozostał sam, jedynie Ze wszami, co były paskudne. Bez chmur, które spiski przeciw niemu snuły. Uśmiech spełznął z twarzy na ogół wesołej, Wędrując wśród tych, co zapomniani byli.
Dać się oszukać i ważnych stracić, Smutkiem zwiastowało. Lecz, zmiany same Przyszły, bez zamiaru ucieczki. A Król mimo żalu, starał się odbudować zniszczone, Stawiając czas na próbę.