widziałem obłocze gniazda daleko na wschodzie nisko pod niebem a wysoko nad ciemniejącą aparycją przygranicznych horyzontowi lasów
widziałem słońce pękające wieczorem na milijony gwiazd po niebie rozsypanych codziennie tak samo codziennie inaczej
wymościł sobie wiatr przydrzewne zielenie traw nim wyścielał pawioogonowym dywanem zwykłe mieszczańskie parki
mrużącym się oczętom zamajaczyło gdzieś niebo wraz z całą zczerniałą srebrzyną chmur ktoś zmoknął ktoś zniknął ktoś odszedł ktoś sam został na sam z nierozchmurzonym niebkiem
i to ponure pochmurne niebo rozjaśniałem tym odbitym w twyh oczach ociekających od marzeń nieopędzonych od wspomnień ociekających od nieb najprzeróżnych piękniejszych nad jakiekolwiek prawdziwe niebo