W markotnej kolejce z miską w garści Pokornie czekają na chochlę ciepłej zupy. Wąż głodnych ludzi, młodszych i starszych, A wszyscy to już przecież chodzące jeszcze trupy. Paruje zapach kapusty i chrzanu, Kroczek za kroczkiem coraz bliżej nieba. Jeszcze tylko pajdę schować sobie na rano, Jeszcze papierosa wyżebrać trzeba. I tak płynie życie, na czekaniu na nic, Choćby cię tu spotkało największe szczęście, Choćbyś się zakochał w jakiejś pięknej pani, To i tak ryj czujnie trzymasz przy mięsie. A ja się zakochałem, właśnie w tym rynsztoku. Prześliczna i troskliwa, patronka miłości . Razem po zupę stawaliśmy pół roku. Razem ogryzaliśmy nieliczne w niej kości. Trzymałem ją za rękę, całowała mnie w szyję. Z dumą w kolejce podzwaniałem miską. A potem łapska bezczelne czyjeś Zabrały mi po prostu to, co kochałem wszystko. Czasem jeszcze słyszę jej śmiech na mieście. Teraz już nie czekam na tą karmę z gara, Siedzę przy śmietniku, gdzie jest wolna przestrzeń. I już żyć z nimi wcale się nie staram. Czasem w brzuchu burczy, ale zaraz cichnie, Słońce złotem ozdabia najbrudniejsze twarze. Nie obchodzą mnie przyszłe chwile wszystkie. Siedzę sobie umierając, o miłości marzę.