Szatan na śniadaniu u Boga
W dzień upalny, duszny zatem,
W garniturze i w ostrogach
Skacząc, pędząc, kręcąc zadem
Szatan przyszedł raz do Boga.
Ukłoniwszy się pra-Ojcu
Zdjął kapelusz z piórem pawim
„No, więc widzimy się w końcu”
I monolog do sie prawi.
„Otóż Boże, tu przychodzę
Wielce zaintrygowany.
Słyszę bowiem, że sługi twe
Pasą owce i barany”
„Nie mylisz się, mój Szatanie”
Bóg z uśmiechem doń tak rzecze.
„Dzięki temu, na śniadanie
Co dzień jagnię jem w pasztecie”
„Jednak, czy wypada Bogu
W takie zbytki się tu wdawać?
Tam, na Ziemi klęska głodu.
Im też mógłbyś coś rozdawać.”
„Cóż to? Rzecz to dla mnie nowa.”
Bóg wielgachne oczy zrobił
„Czy w twej duszy czarniusieńkiej
ciągle się sumienie chowa?”
„Nie sumienie, nie sumienie.”
Diabeł bronił się ze śmiechem.
„Lecz proste przewidywanie:
Głodny człek nie stoi z grzechem.”
„Myślę że tak być powinno.”
Bóg podrapał się po brodzie.
„Ty masz dla nich ścieżkę inną,
Ja ich widzę w mym ogrodzie.”
„Jednak, Boże, czy nie sądzisz…”
Diabeł po namyśle rzecze
„Że ich odrobinę zwodzisz,
Niszcząc tym cechy człowiecze?
Wszakże ludzka wolna dusza
(sam to przyznasz, doskonała)
W życiu się swym nie porusza,
Jeśli nie posiada ciała…”
„Nie zawracaj mi już głowy!”
Bóg się zmęczył konwersacją
„Idź już precz w swój dół lodowy
Bo twa czerń nie gra z posadzką”
„Nie sądziłem, że w twych myślach
Taka dbałość o kolory”
Skomentował tok rozmyślań
Czart do rozmów już nie skory.
Wstał od stołu, wziął kapelusz,
Związał na ogonie supełek
I popędził w swoją czeluść
Wydając nie-diabelski zgiełk.
Autor
Dodaj odpowiedź