Stwórca tym razem pomylił sklepienia, I cierpi ludzkość, bo cóż ludzkość może, Na skraju umysłu – światy bez imienia, Trwają w bezruchu, pogrążone w głodzie.
Głodne są sensów, głodne swych przeznaczeń, Nieodwracalnie złączonych z istnieniem, Bo nim poznają sens odwiecznych pytań, Zjawi się wspomnienie, co jest zdarzeń cieniem.
A światom, cóż wspominać, gdy jeszcze nie dojrzały, Sumienia mają czyste - umysł całkiem biały, Dorosną więc dopiero do przyszłych obrazów, Lęków, radości, rozpaczy i nadziei, Wzajemnych próśb, zbrodni i skąpych wyrazów, Dźwięków rozdzieranych przestrzeni.
Tak będą trwały, jako bezsilni świadkowie, Spisując pamięcią każdą rysę, potrącony kamień, Liść zerwany podmuchem, konar, który tonie, Zrozumieją wtedy miarę sensów, znaczeń, Wewnętrznych niepokojów i głód, Wszelakich zdarzeń.
I znów zastygną w bezruchu, Wstrzymane wspomnieniem, Wspomnieniem pełnym barw i cudów, Lecz skropionym – cierpieniem.
To nie jest tak, że ten wiersz tylko mi się podoba... On wręcz krzyczy do mnie nieśmiałym szeptem, bym wciąż na nowo rozgryzała każde słowo. "Co ludzkość może; na skraju umysłu", fenomenalne.. Dla mnie jest to pieśń opiewająca smutek. Przepiękne...