Słońce wstało o północy, zbudziła się wreszcie Ziemia, co miała zły sen. Ławica leśnych skrzatów, co oddychały ranną rosą. Niedorzeczne, jak szybko gnały wśród fal. Gdzie spieniona, słodka woda morska, obijała się o przeźroczyste ściany szklanki. Cień dawał wytchnienie, w południe nie było go za wiele, Za dużo drzew by go odnaleźć.
I zliczyłam wszystkie ziarna piasku, było ich szesnaście na Saharze. I wszystkie gasnące światła, co gasły wolniej niż biegła ziemia. A na niebie nie było gwiazd, widziałam jak spadły wczoraj. Opad też dym i ucichł wrzask. Widziałam jak kończy się wojna Niemożliwe.