Czarno to widzę. Kruk ma w sobie coś niepokojącego.
Obijam się o puste ściany zmeczonych dłoni. W źrenicach dni mają spróchniałe korzenie.
Gdy świt budzi ranek, palcami wymykam się na pustą kartkę papieru, zdejmująca słowom kaganiec. Chrząszczą pod naciskiem ołówka. Wyblakłe od milczenia, naszpikowane kolcami ranią usta, Lotem czarnego kruka rozlewają się na kartce, mają w sobie coś niepokojącego.
Przyklejam je śliną, na ulicy szerokiej lini. Skazani tylko na siebie, czekamy. Zrodzeni w mieście winnych wzgórz.