Na żniwo śmierci od poczęcia przekazani Desperacko próbujemy zapełnić pustkowie Koniczynami nadziei zielonymi zdradziecko Łapiemy w otwarte garści ziarna piasku krzyczące Przelewamy je przez palce jak strumienie wody wrzącej
Znów nam przyjedzie umierać z tęsknoty Kiedy świty tak blade jak kartki papieru Noce tak bezwstydnie obleczone ciemnością Niebo obejmujące rumieńcem księżyca Zgniatamy marzenia i mdelejemy odchodząc w niebyt