Na co Ci pisać psalmy, epitafia, hymny, skoro znów je ominiesz jak trędowatego i jak na złość, gdy staniesz się na wieki zimny już nie przeczytasz na grobie trenu własnego...
Czy to przekleństwo? Czy to nieczułości ludzkie? Wylewam dla Ciebie swojej pasji natchnienie, a Ty myślisz, żem prostakiem jest i głupkiem, nie zasługuję na Erato wyzwolenie...
Śmiejesz się w duchu: poeta? Cóż to takiego? To rodzaj żartu? Twoje rymy już są śmieszne. I patrzą na mnie ludziska z miną ściętego; głupoty lepsze, myśli me znikają pośpiesznie...
Jak cień poruszam się po mej żywota drodze, siedzę cicho, w głowie ugniatam natłok myśli, bo szukałem wiele, lecz zawiodłem się srodze, ale o tym to już nikt nigdy nie pomyśli...
W końcu kiedyś tusz wyschnie, pożółkną karteczki, długopis kurz pokryje, blaszka zardzewieje - wtedy mnie wspomnisz, moje akta wyjmiesz z teczki, lecz tam pusto będzie, boś olał moje dzieje...
Prawdę mówiłem - zostałem sponiewierany; zdarzyło się fałsz zasiać - było jeszcze gorzej. Każdy dar zgnieciony, każdy uśmiech skuwany, ze smutkiem sam na sam, jakby na łasce Bożej...
Nie dziw się teraz, że może serce straciłem - mam serce. Lecz czarne, które nie chce już kochać. W oczach nie ma mnie - starego "ja" wyrzuciłem, nikt za mną nie płakał, więc nie musisz Ty płakać.