Myślałem wiele razy o tobie, Jak się myśli o dawnych epokach, W których słowo nie raniło głosem, I tylko cienie – bywały złowrogie.
Myśl taka – niewinna ze swej natury, Coraz pewniej oplatała ciało, Aż pod powieką z senności bladą, Dojrzał lęk – niemocą tą otruty.
Jak na statku – pijanym mglistym brzegiem, Mijałem znajomo brzmiące kształty, Chcąc tym obrazom – falom wydartym, Wyznać, że widziałem wśród nich ciebie.
Noc stała bezimiennie – na straży; w cichej tafli łatwiej zgubić drogę, Więc trwałem tak – nie czując, że tonę, Spojony siłą własnych miraży.
A gdy ujrzałem kształt twój – niejasny, Zdał się on moim własnym odbiciem, Choć w cieniu – snującym się tak skrycie, Dźwięk sowich pytań utkały księżyce.
Osaczyły mnie słowa i ciepło, Płynące z nagle nabrzmiałych – wspomnień, Poczułem lęk, który we mnie tonie, Aż pod powieką światło znów – zbledło.
poruszające metafory... pięknie prowadzisz w wierszu uczucia, przeplatasz opisami dawno nie przeczytałam tu czegoś, co by mnie tak przygarnęło dziękuję