Krzywe usta spadają na okna W skradzione oczy bieli uśmiechu Między zęby blaszanych parapetów Grymaśnych w guzikach ściany Niedopiętych i rozerwanych w szacie Brzemiennej lęku kąśliwego wiatru Z echa słów śliny lepkiej Języka oka firanek.
Kapiące butów krople Ciągną się w chmury deszczu Płynącą kałużą zlepionej masy Kończyn odnóży coś jak z mrowiska, Jak kłosy zboża trząsane sitem Zagłuszonego w werblach czasu Peronów w składzie obuwia, Wagonów ust krzywych Rozmazujących okna w chodnikach.
Cień ginie w nocy bez świateł Odrywa myśli zlepionych piasków Unosząc oczy nad skrzydła balastu Obracające wrzeciono tworzenia Przędzy pędzla rzęs obrazu, Jak sen, który jest a zarazem go nie ma.
Ze ścian wychodzą szepty Łagodne, kąśliwe, ciche i głośne, Jak igła graffiti na skórze Odurzona kroplą nieznanej mikstury Odwrotności strawy komara Uczty zaproszenia dla ciała Zakola nieznanej Ci rzeki, Gdzie za dnia płynie przez stopy W złudzeniu wodą tą samą Bojąc się myśli jak bardzo jest obca.
Krzywe usta płyną potokiem kropel Kradnąc parasol zamknięty w sobie Wieszając kałuże luster ciemnej czerwieni W łodygach róży zerwanych płatków Ciężkich jak imiona kamieni W przynęcie zrzuconego balastu Grzbietu konia przyrośniętej huby Oręża łez snu kołyski.
Usta smakują wina słońca Cierpki smak przepełnia zmysły Unosząc ciepło w skronie Szumiące jak morskie fale syreny Nieme w głosie za dotyk ziemi...
Wreszcie znalazło się tutaj coś niezwykłego! Gratuluję. Bardzo ciekawe metafory i całe "ujęcie". Najbardziej poruszył mnie "zamknięty w sobie parasol" :)