Jak opisać gniew? Może sumą twych uśmiechów, a może spojrzeniem, którym wyrywam ci wątrobę, żeby ją zgnieść i zabić, a potem zjeść w dzikiej ekstazie.
Utopię cię w morzu krwi i będę patrzeć jak pragniesz powietrza. Z rozkoszą stanę bezczynnie i omiotę wzrokiem twe oszalałe ręce, szukające ratunku, w bezsensownym amoku tnące powietrze.
Albo powieszę cię na sznurze z marzeń, brudnym i naderwanym. Oplotę nim suche drzewo nadziei i zawiśniesz, bujając się na chłodnym wietrze. I widzieć będę tylko twe oczy. Tak puste, tak otwarte, tak przerażone ogromem błękitu, pełnym twego bolesnego skowytu.
A potem? Potem w rubinowym amoku zachłysnę się własnym śmiechem, patrząc jak blada ze strachu śmierć chudymi palcami oplata twoją szyję, oddając mi pokłon w cichym zachwycie.