granicą jest absurd potem nic w domu wariatów na ulicy Uzdrowiskowej zza zamkniętych oczu błyskiem kalejdoskopu kolorów mieszanki znikającej w czerni maluję obrazy własnej rzeczywistości duszy udręki serca radości łez potępienia i miłości
wracam znikąd na społeczeństwa łono w ulicę szarości stopić się z tłem trawiony kacem moralną bolączką mówię że jestem szczęśliwy w sercu mając żal
w hipermarkecie życia promocji wabiony kolorami kupuję kolejny dzień promień słońca zatopiony w szklanej kuli