gdzie się spieszą dni moje? dni niepoznane tylko przeżyte są jak mgła, nie wiem kiedy znikają, nie mogę ich złapać są niczym dym niesforny
chciałabym zwolnić... siłę nabrać by oddychać, siłę, by nabrać w płuca świeżego powietrza i uśmiechnąć się po prostu
skąd się wzięła ta marność? marność dnia każdego, słowa, gestu? ten nieistotny dla świata chaos zbity z dwóch desek dźwigam na plecach
i na drodze trwogi towarzyszką mą Samotność upadam, nie wstaję, wstaję, upadam rozglądam się za czyimś wzrokiem, dłonią pomocną Samotność jest ze mną, lecz ucieka wzrokiem
ulepione marzenia wykręcają wam szyje głowy w przeciwną stronę, cholerni utopiści tak podła duszo, żyjesz póki marzysz lecz w końcu zgubisz się między rzeczywistością a jawą
ludzie w maskach cuchną obojętnością marionetki zeszmacone przez fantasmagorie mogę pociągać za ich sznury, obelżywie patrząc i tak mnie nie widzą, i tak mnie nie znają
pisząc te słowa pół życia już mi minęło a jednak ułamek sekundy względem wieczności ten nastrój zmywa sens z wszystkiego barwi absurdalną szarością
tak wiele ludzi, a tak mało człowieka * czasowy nihilizm egzystencjalny? chyba już całkiem zwariowałam to przez zbyt empatyczny stosunek do pustych ludzi
Czasami zdawało mi się, że wiersz stara się być mądry "na siłę", operując takimi pojęciami. Fakt, jest może i mądry, ale ja nigdym mędrcem nie był i nie będę... Absurdalną szarością... ładnie nazwane, mhm... Podoba mi się... Ale ja mam sposób na tę szarość...