czas mieszka we mnie nieśmiałą zmarszczką pogłębia spojrzenie sen spędzając zachłannie z powiek
trzymam go we wnętrzach piąstek skrzętnie drąży nowe dróżki obleczone niebieskością życia i w sercu chowa dźwięcznego słowika na oślep obijającego skrzydła
jeszcze nie znam jego wartości nie wiem jak przeliczyć go na chwile, artymicznie sekuje mnie zmiennością tętna które nadaje ulotnością, ciągłością przemijania
więc studiuję go od podstaw do lustra mówię; każde słowo wypowiedziane w teraz, wnet odchodzi do przeszłości tworząc nowy korzonek czasu i niepodważalność bytu
godzenie się z czasem to żmudny proces, wieloletni wymagający wielu podróży w siebie lecz poddaję mu się posłusznie spragniona ciepłych rąk życia
Nie miałem na myśli poddania się jako rezygnacji, lecz pogodzenia się z tym, co niezmienne, czyli m.in. z upływem czasu... gdyż nie pozostaje nam nic innego.. Ale i ja mogę tylko powiedzieć, że wciąż próbuję... a z każdym rokiem coraz trudniej mi to przychodzi. Twój wiersz niewątpilwie skłania do refleksji.
Ja właśnie nie chciałabym się poddać, chciałabym nauczyć się żyć w zgodzie z czasem. Pogodzić się z nim tak po prostu. Ale jest to niewątpliwie bardzo trudne, szczególnie chyba jeśli chodzi o mnie. Dziękuję, miło mi naprawdę.
Czymże jesteśmy w obliczu czasu? Niczym świece spalamy się każdego dnia. Myślę, że nie warto walczyć z tym, na co i tak nie mamy wpływu. Nie pozostaje nic innego jak "poddanie się". Takie spojrzenie, podejście, moim zdaniem wymaga dojrzałości. Bardzo dobry wiersz. Pozdrawiam.