Menu
Gildia Pióra na Patronite

Sen Pełni Księżyca

anathematise

anathematise

Zwisałam bezwładnie w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Unosiłam się w powietrzu, zupełnie nie czując własnej wagi. Nie widziałam nic, oprócz cienkiej smugi światła, wpadającej przez małe okienko, a potem niknącej gdzieś wśród ogarniającej mnie nicości. Spróbowałam podejść do okna, w nadziei, że może rozpoznam okolicę, w której się znajduję, ale coś zdawało się trzymać mnie w miejscu. Nie mogłam wyjść poza krąg o średnicy około czterech metrów, o czym przekonałam się chodząc po jego obwodzie i przez środek. Najdziwniejsze było to, że nie ściany wyznaczały jego koniec. Po przystosowaniu się moich oczu do ciemności mogłam zobaczyć ich zarys zdecydowanie dalej. Znajdowałam się w czymś w rodzaju szklanej klatki. Ale dlaczego nie dotykałam ziemi?

Jakieś światełko zamigotało tuż przy jednej ze ścian, natychmiast przyciągając moją uwagę. Po chwili zdałam sobie sprawę, że to nic innego jak latarka. Ktoś tu był.
- „Pomocy!” – krzyknęłam, uderzając w barierę, ale choć poczułam, że moja ręka wprawia w drgania szkło, nie powstał żaden dźwięk. Zupełnie jakbym uderzyła powietrze.
Człowiek wydawał się nie słyszeć mojego wołania, chociaż powtórzyłam je kilkakrotnie. Światło latarki spokojnie przemieszczało się po ścianach, podłodze, suficie. Po mnie. A jednak mnie nie zauważył.
„Może stoi za daleko.” – pomyślałam, dając sobie złudną nadzieję. Mój instynkt podpowiadał mi, że nawet gdybym wrzeszczała w niebogłosy i zaczęła świecić, nikt by mnie nie zauważył. I tu nie chodziło o dźwiękoszczelność zapory, czy mrok w pokoju. Coś było nie tak. Każda cząstka mnie to wiedziała, a jednak mózg staranie odpychał złe myśli.
Stróż – bo właśnie tym był prawdopodobnie ten człowiek – zaczął przesuwać się w głąb pomieszczenia, coraz bliżej mojego kręgu. Mignął światłem latarki po kamiennej posadzce tuż pode mną, a z jego gardła wydobył się cichy jęk, częściowo zagłuszony przez odgłos upadającej lampy. Potem tylko szybkie kroki i bezsensowne mruczenie, z którego zrozumiałam jedynie dwa słowa: „zadzwonić”, „policja”.
Znów zostałam sama, pośród ogarniającej mnie czerni. Nie wiem jak długo. W takich warunkach nie byłam nawet pewna ile trwa sekunda. Jedyne poczucie czasu dawało mi światełko wpadające przez okno. Zbyt małe jak na dzień.
Czytałam kiedyś, że samotność pomaga usłyszeć dźwięki, które normalnie zostałyby pominięte przez nasze ucho. Nikt jednak nie uprzedził, jak głośne one będą. Słyszałam wszystko: ściekającą po ścianach wilgoć, jakiś szmer i skrzypienie tuż nade mną. Czasami wydawało mi się, że słyszę jakieś krzyki, ale przypisałam tę właściwość kamiennym ścianom i podłodze. W końcu kamień zatrzymuje dźwięki, prawda?
Nie wiem, jak długo czekałam na powrót Stróża. Kiedy w końcu usłyszałam zbliżające się kroki, zdałam sobie sprawę, że należą do więcej niż jednej osoby. Potem zza zakrętu wyłoniły się cztery smugi światła, oznaczające cztery latarki.
- „To tutaj.” – powiedział jakiś szept, który przyporządkowałam do Stróża. – „Była tutaj.”
- „Jest pan pewien?” – drugi mężczyzna nawet nie zawracał sobie głowy szeptem, a jego niski głos rozszedł się echem po pomieszczeniu.
- „Jak imienia własnej matki.” – odparł stróż, również przechodząc do głośnego trybu mówienia. – „Jest na środku.”
- „Dobrze. Sprawdzimy to.” – na te słowa dwie latarki zaczęły przesuwać się w moim kierunku, a pozostałe zostały na swoich miejscach. Domyśliłam się, że to Stróż i jego rozmówca. – „A tymczasem, panie Chindelay, mógłby mi pan powiedzieć, czy istnieje możliwość oświetlenia piwnicy? W takich ciemnościach trudno się pracuje. Można pominąć wiele istotnych śladów.”
- „Tak, ale trzeba by było odłączyć prąd dwóm domom po drugiej stronie ulicy.”
- „Jest środek nocy. Myślę, że mieszkańcy nie będą mieli nic przeciwko. Proszę załatwić to jak najszybciej.”
- „Oczywiście.” – Chindelay wyszedł, a dwie osoby, które wcześniej podeszły w moją stronę wróciły do swojego zwierzchnika.
Szeptali coś, jednak nie udało mi się usłyszeć większości treści. Docierały do mnie jedynie pojedyncze słowa, które wyrwane z kontekstu zdawały się być pozbawione znaczenia. Śmierć, wosk, gwiazda, rytuał. Wszystko ułożyło się w jedną całość dopiero gdy w pomieszczeniu rozbłysło światło, pochodzące ze skrzypiącego żyrandola nad moją głową, a ja spojrzałam w dół.
Dwa metry pode mną, na podłodze leżała martwa dziewczyna. Jej długie czarne włosy przykrywały twarz, kontrastując z nienaturalnie bladą cerą. Jej długa biała suknia z gorsetem miała na sobie szkarłatnoczerwone plamy krwi, a największa z nich znajdowała się na piersi, w miejscu, z którego sterczał srebrny sztylet. Ręce miała rozłożone na boki tak, aby leżały na jednej z pięciu linii tworzących pentagram otaczający jej ciało. Gwiazda została narysowana na kamiennej posadzce za pomocą wosku, popiołu i krwi, prawdopodobnie pochodzącej od tej biednej dziewczyny. Cały symbol był zamknięty w okrąg, wykonany z tych samych materiałów. Całość wyglądała, jakby rozegrał się tutaj jakiś rytuał, do którego była potrzebna szczególna ofiara – życie.
Przycisnęłam dłonie do ust, aby nie krzyknąć z przerażenia na ten widok. Z drugiej strony pomieszczenia rozległy się jakieś jęki, które odwróciły moją uwagę od ofiary morderstwa. Dwóch mężczyzn ubranych w policyjne mundury z wahaniem wpatrywało się w obraz roztaczający się pode mną. Za nimi stał starszy człowiek w rozciągniętym swetrze, który odwrócił się do mnie plecami, nie chcąc na nią patrzeć. Bez cienia wątpliwości to właśnie on był Stróżem. Ostatnią osobą w piwnicy był mężczyzna w długim, brązowym płaszczu. Nie wyglądał jak ktoś z policji, jednak nawet z takiej odległości wyczuwałam od niego jakąś aurę władzy i pewności siebie. Zapewne to właśnie on był zwierzchnikiem dwóch wspomnianych wcześniej funkcjonariuszy.
Brązowy Płaszcz podszedł do kręgu i zatrzymał się przed woskowym łukiem. Popatrzył na dziewczynę i byłam pewna, że w jego spojrzeniu zaiskrzyło współczucie. Poczekał chwilę, po czym przeszedł nad linią okręgu i czubkiem gwiazdy, aż dotarł do ciała.
- „Czym sobie na to zasłużyłaś, Ptaszyno?” – zapytał szeptem, po czym odgarnął czarne kosmyki z twarzy dziewczyny.
To byłam ja. To ja tam leżałam, cała zakrwawiona, blada i przeraźliwie martwa. Ale jak? Co się stało? Kto mi to zrobił? Dlaczego? Tyle pytań narodziło się w mojej głowie, jednak jakaś część mnie wcale nie chciała znać odpowiedzi. Pragnęłam tylko stąd uciec. Nie patrzeć już dłużej na nią, na siebie, tylko iść dalej.
Ale nie mogłam. Okrąg, który zamykał pentagram tworzył coś w rodzaju powietrznej bariery. Nie mogłam wyjść poza jego obręb, chociaż naprawdę próbowałam. Uderzałam w nią pięściami, płacząc i krzycząc, ale nikt mnie nie słyszał. Wycofałam się więc na środek mojego więzienia i w milczeniu przyglądałam się, jak dwójka policjantów wchodzi w pentagram. Jeden z nich wyciągnął z torby aparat i zaczął fotografować miejsce zbrodni. Drugi, pochylony nad skoroszytem, nie przestawał robić notatek. Brązowy Płaszcz cały czas klęczał przy mojej głowie, a raczej powinnam powiedzieć głowie mojego ciała i wpatrywał się w moje zamknięte oczy.
I wtedy go usłyszałam. Rozpoznałam jego niski głos, jednak rozbrzmiewał on w mojej głowie, a policjanci zdawali się go w ogóle nie słyszeć. On sam nawet nie otworzył ust. Nie musiał. Jego słowa docierały do mnie bez żadnych trudności.
„Wiem, że tu jesteś.”
- „Widzisz mnie?” – zapytałam, podchodząc bliżej niego. W tym samym momencie podniósł wzrok i spojrzał prosto we mnie. Nie w moje ciało, ale we mnie.
„Równie dobrze, jak cię słyszę.” – odpowiedział.
Milczałam przez chwilę, wpatrując się w niego załzawionymi oczyma. W końcu westchnęłam i wysiliłam się na najbanalniejsze pytanie, które mogło powstać w mojej głowie.
- „Czy ja nie żyję? Jestem martwa?”
„Przykro mi, Ptaszyno, ale to prawda. Twoje ciało jest martwe.”
- „Więc czym ja jestem?”
„Duchem. Duszą, oderwaną od ciała po jego śmierci. Ale nie bój się, to normalne.”
Co było normalne? To że nie żyłam? Przecież ktoś mnie zamordował! Morderstwo nie jest normalne. Zwłaszcza takie.
„Ile masz lat?” – zapytał, przerywając milczenie, które między nami zapadło.
- „Dziewiętnaście.”
„Wyglądasz na młodszą.” – rzekł, po czym odwrócił się do jednego z podwładnych, przeprowadzając z nim krótką dyskusję na temat zdjęć. W większej mierze nie zwracałam na nią uwagi, ale wydawało mi się, że dążył do tego, aby pozbyć się ich z pomieszczenia.
- „Co teraz ze mną będzie?” – odezwałam się, gdy znów skoncentrował się na mnie.
„Najpierw musimy wydostać cię z tego kręgu.” - mówiąc to, omiótł spojrzeniem woskową ramę, wytyczającą bariery mojego więzienia. – „Potem zaczniesz zapominać wszystkie aspekty swojego życia. Może to potrwać kilka lat, i do tego czasu będziesz się błąkać po świecie, ale w końcu i tak twoja pamięć będzie czysta. Wtedy wybierzesz sobie nowe ciało, które jeszcze nie ma duszy. I znów będziesz żyć. Krąg życia cały czas się toczy.”
- „Zapomnę… wszystko?”
„Tak.”
- „A co jeśli nie wyjdę z tego kręgu?”
„Nic. Zostaniesz tu na zawsze i stracisz możliwość odrodzenia się.”
- „Ale zachowam wspomnienia?”
„Owszem.”
- „W takim razie wolę zostać.” – odpowiedziałam, wyobrażając sobie, jak to jest nic nie pamiętać.
Brązowy płaszcz odetchnął głęboko, jakby z irytacją, i odniosłam wrażenie, że nie ma zamiaru pozwolić mi tu zostać, a nawet, że wiele razy przyszło mu przekonywać takich jak ja do swoich racji. Mimo to, kiedy się odezwał, jego głos był spokojny i pełen determinacji.
„Uwierz mi, Ptaszyno, tylko się tym pogrążysz. Widzisz, czasami lepiej jest zapomnieć niż cały czas wspominać. To będzie bolało. Przywoływanie obrazów z życia, doznań i tym podobnych. Świadomość, że już nigdy nie będziesz w stanie poczuć żadnej z tych rzeczy. Nie zobaczysz rodziny, wschodu słońca, nie dotkniesz niczego materialnego. Będziesz tęsknić. A to jest najgorsze. Lepiej jest zapomnieć, a później przeżywać to na nowo.”
- „Jak długo to potrwa? Zapominanie?”
„To zależy, jak bardzo chcesz pamiętać. Może to być kilka lat, kilkadziesiąt, czasami nawet kilkaset. Pewne jest jednak, że wszystkie wspomnienia kiedyś znikną.”
- „Ale do tego czasu będę pamiętać. I będę świadoma tego, że luki w pamięci są coraz większe. Będę tęsknić za rodziną, pomimo tego, że nie będę pamiętać ich wyglądu ani imion. Naprawdę sądzisz, że to lepsze wyjście?”
„Sama tak twierdzisz. W innym przypadku twoja dusza nie doszłaby aż do tego wcielenia. Pewnie zatrzymałabyś się na pierwszym lub drugim, zostając w jakimś zapomnianym miejscu. Skoro cały czas powracasz, musi być coś, co cię do tego skłania.”
Zastanowiłam się nad jego słowami. Czy naprawdę chciałam wracać? Często marudziłam, że moje życie jest do niczego i lepiej by było, gdybym się nigdy nie narodziła. Pozostanie w tym miejscu rozwiązałoby ten problem. Ludziom żyłoby się lepiej beze mnie w pobliżu. Jednak iskrzyła we mnie nadzieja, że następnym razem mogłoby być inaczej. Ja mogłabym być inna. Nowa. Lepsza.
Poczułam się, jakbym już to kiedyś robiła. Słyszała jego wyjaśnienie, zastanawiała się nad własnym życiem. To dziwne wrażenie déjà vu wierciło mi dziurę w brzuchu i po prostu musiałam się przekonać, czy to nie złudzenie.
- „Czy my się przypadkiem kiedyś nie spotkaliśmy?” – zapytałam. – „Zdaje mi się, że pamiętam…”
„Owszem, spotkaliśmy się kilka żywotów temu.” – przerwał mi, potwierdzając moje przypuszczenia. – „Komuś chyba bardzo zależy, żebyś już nie powracała do życia, bo wtedy zginęłaś w taki sam sposób. Pentagram, sztylet w piersi, zamknięta w okręgu.”
- „A ty mnie wyciągnąłeś.”
„Tak, zrobiłem to. Czy pozwolisz mi to powtórzyć?”
- „Pod jednym warunkiem. Znajdź tego, który mi to zrobił i spraw, żeby się już nigdy nie narodził.” – kiedy tylko usłyszał te słowa, na jego twarzy wykwitł uśmiech rozbawienia.
„Obiecuję.” – odrzekł, po czym powiedział coś do policjantów, którzy w pośpiechu opuścili pomieszczenie.
Kiedy tylko znaleźliśmy się poza zasięgiem ich wzroku, schylił się i szybkim ruchem starł popiół z części woskowego okręgu. Sekundę później poczułam chłodny podmuch, przedzierający się przez moje widmowe ciało. Brązowy Płaszcz wyciągnął do mnie rękę, którą chwyciłam bez chwili wahania.
Wspomnienia uderzyły we mnie pełną parą. Obrazy przelatywały przed moimi oczami i choć trwało to zaledwie ułamek sekundy dostrzegłam najważniejsze elementy moich poprzednich wcieleń. Jedno za drugim, a w każdym z nich pojawiał się on – obecny tutaj mężczyzna w brązowym płaszczu.
To on był moim mordercą. To on zabijał każde moje wcielenie, dbając o to, żebym później miała szansę ponownie się narodzić. Im więcej razy umierałam, im bardziej bolesna to była śmierć, on stawał się silniejszy. A ja za każdym razem mu wierzyłam.
- „Pamiętam cię.” – powiedziałam do niego, będąc jeszcze w szoku dopiero co zobaczonych zdarzeń.
- „Już za późno, Ptaszyno.” – uśmiechnął się szyderczo, po czym wyciągnął mnie poza obręb okręgu i popchnął w kierunku ściany.
Wokół mnie zapanowała ciemność, a jakieś niewidzialne ręce próbowały wydrzeć z mojej głowy wszystkie wspomnienia. Czułam przeokropny ból, kiedy kolejne uczucia opuszczały mój umysł, jednak to nie on był najgorszy. Straszniejsza i bardziej bolesna była świadomość, że tracę siebie.
Znowu.

---------------------------------

Chyba nie powinnam wstawiać tutaj opisów własnych snów, ale słyszałam, że wyciągnięte na światło dzienne pozwalają lepiej się zrozumieć i dostrzec w sobie jakiś głębszy sens. Poza tym, przestają być aż takie straszne. Cóż, inne opinie mówią, że sny wypowiedziane na głos mogą się spełnić, więc podjęłam swego typu ryzyko, które, mam nadzieję, nie skończy się dla mnie źle. : )

185 wyświetleń
11 tekstów
2 obserwujących
  • ~ Ariadna ~

    5 July 2012, 20:30

    Mi się też bardzo podobało, ale dziwię się, że dotrwałaś do końca snu. Ja pewnie dawno bym się już obudziła z przerażenia ;) sen straszny, ale ciekawy na swój sposób :D

  • I.Anna

    11 June 2012, 08:14

    Podoba mi się to opowiadanie. Jest fajnie napisane, wciąga, chce się je czytać. Budzi pewne myśli, ale nie chce się nimi teraz dzielić...

    Pozdrawiam