Menu
Gildia Pióra na Patronite

Nieznajoma ze snu III

Bettie

Bettie

Więcej z tej okropnej nocy nie pamiętam. Może moja macocha podała mi coś na sen i padłam.
Czułam się dziwnie. Jakby właśnie w tej chwili ktoś odebrał mi cząstkę serca.
Siedziałam moment na łóżku wpatrując się w bezruchu w jedną z białych ścian. Z zapatrzenia wyrwał mnie makabryczny krzyk mojego czerwonego budzika kupionego w antykwariacie.
Wzdrygnęłam się i sięgnęłam ręką w stronę zegarka by go wyłączyć. Lekko jeszcze senna kilka razy próbowałam nacisnąć na przycisk wyłączający tego potwora.
Spojrzałam na tarcze budzika, jego wskazówki pokazywały 8:27.
Przeciągając się chwilę i ziewając spostrzegłam dziwną mgłę unoszącą się za oknem. Wstałam i podeszłam do okna. Opierając się o parapet, otworzyłam szerzej oczy, po czym próbowałam dopatrzeć się czegokolwiek. Po kilku minutach stwierdziłam, że lepiej będzie jeżeli się umyję.
Pochwaliłam siebie w duchu za ten wspaniałomyślny pomysł, po czym ruszyłam w stronę drzwi.
Szłam przedpokojem, aż nagle pod stopami poczułam nierówniomiernie rozłożony materiał. Okazało się, że to bluzka Katem. Przeniosłam wcale nieskupiony wzrok na drzwi. Moją uwagę przykuło coś jaskrawo różowego.
Podeszłam bliżej, po czym stwierdziłam, iż to bielizna Katem!
Przyglądnęłam jej się z grymasem, a drzwi do sypialni rodziców otworzyły się energicznie i uderzyły we mnie z taką siłą, iż upadłam na podłogę. Zza nich wyłoniła się Katem z zdenerwowaną miną i szybko podeszła ku mnie.
- Dakoto, nic Ci nie jest? - Podniosła mnie z ziemi i przytuliła mocno, szeptając "przepraszam".
- Nic się nie stało, jestem cała. - Rzekłam podnosząc się z podłogi. Zza drzwiami sypialni spostrzegłam ogromną stertę ubrań Katem. Dosłownie każda bluzka i spódnica z jej niewiarygodnie dużej szafy spoczywała albo na łóżku, albo na ziemi.
- Yyy...Katem?
- Tak? - Zapytała zaniepokojona.
- Co tam się stało?
Moja macocha odwróciła się za siebie, po czym popatrzyła na mnie z bezradnym uśmieszkiem na twarzy.
Wzięłam głęboki wdech i bezsłowa ruszyłam w stronę łazienki.
Kiedy już weszłam do tego gigantycznego pomieszenia moją uwagę przykuł mój telefon komórkowy. Co on tu w ogóle robił?
Odblokowałam klawiaturę i ku mojemu zdziwieniu spostrzegłam cztery nieodebrane połączenia i dwie wiadomości... Od Feliksa.
Wtedy już wiedziałam, że coś jest nie tak jak powinno. Poczułam niemiłosierny ból brzucha. Niespodziewanie zakręciło mi się w głowie, więc byłam zmuszona usiąść.
Najpierw spojrzałam na SMS'y. Wysłał je wieczorem, dokładnie o 23:57. W ich treści pisał, że mnie kocha i życzył miłych snów. Odetchnęłam z ulgą, ale co niby miały znaczyć te głuche telefony z jego strony około godziny 4:13?
Uniosłam ramiona w charakterystycznym geście, po czym zabrałam się do umycia zębów. Aż nagle... stanęłam jak wryta. Teraz gdzieś w aktach wspomnień w mojej głowie zarejestrowałam karteczkę, którą znalazłam niedawno. Wpartywałam się w swoje odbicie przez kilkadziesiąt sekund jak wariatka , po czym szybko wybiegłam z łazienki. Zbiegłam błyskawicznie po schodach i po drodze do drzwi jednym ruchem ręki wzięłam z wieszaka moją czarną kurtkę.
Wpisałam w telefonie numer Feliksa. Trzy głuche sygnały i nic...
- Cholera.
Kolejny raz kliknęłam na kontakt o nazwie 'Feliks'. Cztery kolejne stresujące sygnały.
Nagle poczułam jak moja komórka wibruje. Zobaczyłam numer, którego nie znałam.
- Tak...? - Zgłosiłam się niepewnie.
- Dakoto, z tej strony tata Feliksa...
Poczułam się jeszcze gorzej.
- Czy Feliks jest u Ciebie?
Moje serce przystanęło.
- Nie. - Odpowiedziałam ze smutkiem, czekając na rozwój wydarzeń. Starałam się nawet nie oddychać by usłyszeć wszystko co działo się 'tam'.
Po drugiej stronie słuchawki usłyszałam ciche szlochanie matki mojego chłopaka i bezdźwięczne "cholera".
Czując ten smutek, który panował po drugiej stronie, sama stałam się zdołowana, a po moim zmęczonym policzku spłynęła samotna łza.
- A czy Feliks był u Ciebie wczoraj? Mówił coś?
- Widziałam się z nim poprzedniego dnia po południu, ok. 15. I nie, nic dziwnego nie mówił.
- Bardzo Ci dziękuję, Dakoto...
- Prosz... - Mój głos pod wpływem smutku załamał się.
- Do widzenia. - Usłyszałam po krótkiej chwili.
Jakimś cudem do mojego mózgu doszedł dźwięk zakończonego połączenia. Stałam na środku brukowanego chodnika wpatrując się w telefon.
Po około ośmiu minutach moja dłoń zarejestrowała drgania. Spojrzałam na wyświetlacz i jak idiotka nie mogłam uwierzyć, że napis, który się wyświetlił to FELIKS!
- Feliks?! - Wykrzyczałam.
Oczekiwałam odpowiedzi, lecz udało mi się tylko dosłyszeć urywki zdań. Po nich wywnioskowałm, iż Feliks znajduje się w lesie nieopodal mojego domu.
Słyszałam jak cierpiał.
Żwawym ruchem ruszyłam w temtejszą stronę. Biegłam ile sił w nogach, ale z każdym krokiem czułam jak opuszcza mnie siła. Poranna mgła komplikowała mi poszukiwania. Czułam, że moje nogi nie są w stanie utrzymać tych uczuć, które teraz wypełniają moje ciało. Lecz ta myśl, iż zaraz mogę stracić kogo, kogo bardzo kocham dodawała mi motywacji.
Kręciło mi się w głowie, miałam mdłości i ciężko było mi złapać oddech, ale mimo to szłam i wołałam rozpaczliwie.
Nie byłam w stanie zatrzymać łez, ale to one kazały mi iść dalej.
Wykręciłam numer do mojego chłopaka...I nagle... ułyszałam jak jego komórka dzwoni gdzieś przedemną. Niedaleko.
To dało mi jeszcze większą siłę. Biegnąc po mokrej powierzchni, poślizgnęłam się o stertę liści i upadłam zaraz obok leżącego Feliksa!
- O Boże, Feliks! Słyszysz mnie?! - Chwyciłam go za ramiona i potrząsłam nim. - Feliks! - Krzyknęłam rozpaczliwie ochrypłym głosem. Jego pierś była cała we krwi, a obok niego leżał nóż.
Pocałowałam go, po czym przytuliłam zrezygnowana.
- Dak... - Usłyszałam po dwóch minutach męczarni.
Osłupiałam. Spojrzałam na niego szeroko otwartymi oczami.
- Kocham Cię. - Powiedział, a ja wybuchnęłam panicznym płaczem.
- Też Cię kocham. - Powiedziałam przez łzy, a on ostatni raz mnie pocałował , po czym jego oczy zamknęły się na zawsze.

10. I don't belive...

- Nie, Feliks! Nie... - Krzyknęłam załamana, po czym zrezygnowana położyłam głowę na jego torsie. Zadzwoniłam po pogotowie w nadziei, że On jeszcze żyje, ale byłam tak zdesperowana, że nie mam pojęcia co się stało, ale pogotowie nie przyjechało.

Beczałam tak kilka godzin. Do mojego telefonu komórkowego dobijały się cztery osoby. Za każdym razem patrząc na wyświetlacz komórki, powtarzałam : "Dajcie mi spokój. ", po czym wybuchałam znów na nowo płaczem.
Nie miałam pojęcia ile już godzin minęło, ale ku mojemu zdziwieniu powoli zapadał zmrok.
" Wypadałoby zadzwonić po policję, albo chociaż do rodziców Feliksa " - pomyślałam ze smutkiem.
Drżącą dłonią włączyłam ostatnie połączenia i wybrałam numer ojca Feliksa.
- Tak? - Usłyszałam zaraz po pierwszym sygnale męski głos.
- Ddzieńń Dobry... - Łkałam do telefonu.
- Dakota? Co się stało? - Zapytał szybko.
- Kilka go...godzin temmu... znalazł...łam... - Nie dokończyłam celowo, a po drugiej stronie usłyszałam bolesny płacz.
Po minucie usłyszałam:
- Dakoto, gdzie jesteś? - Zapytał zdołowany, ale jednak opanowany.
- Jestem ww leesie...nie...niedaleko mooje... mojego domu.
- Już jedziemy. - Powiedział głos w telefonie, po czym usłyszałam sygnał zakończonej rozmowy.

Poczułam się cholernie samotna. Nie wiedziałam jak sobie dam radę. Nogi odmówiły posłuszeństwa mojemu umysłowi, co spowodowało, iż znalazłam się na ziemi obok... ciała Feliksa. Załkałam gorzko z bólem serca.
Po wiecznej chwili usłyszałm głośne wołanie. Ponieważ nie byłam w stanie wstać, zawołałam tylko:
- Tu jestem.
Kilka osób ruszyło w moją stronę. Byłam tak odużona silnymi emocjami, iż nie byłam w stanie dopatrzeć się twarzy postaci. To umożliwiało mi nawet zidentyfikowanie tożsamości rodziców mojego ukochanego. Ale co z tego, kiedy bez niego było mi już wszystko jedno? Z oka pełnego martwego spojrzenia wypłynęła samotna łza.
Czułam, że umieram. Przed moimi oczyma panowała okropna mgła, niepozwalająca dopatrzeć się niczego. Widziałam jedynie zarys ludzi stojących nade mną.
Nie miałam już władzy nad moim ciałem. Chciałam odejść... Raz na zawsze. By już nie czuć tego cierpienia.
Moje przemyślenia niespodziewanie zakończyła ciemna pustka.

" Czyżbym umarła? " - pomyślałam wtedy, lecz już po trwającej dla mnie kilka sekund chwili, obudziłam się w szpitalu.

- Dakoto? - Usłyszałam znajomy mi głos.
Kiedy już moje pole widzenia znacznie się powiększyło, zobaczyłam Katem, stojącą nad moim łóżkiem. Spostrzegłam także, że jestem ubrana w strasznie brzydką koszule nocną, lecz to już wszystko nie miało zaczenie, gdy przypomniałam sobie, iż Feliks już nigdy nie wróci. NIGDY.
Byłam nawet zła na siebie za to, że w ogóle jeszcze żyję.
- Dak, słyszysz mnie? - Katem wyraźnie się o mnie martwiła.
- Tak. - Odpowiedziałam ledwno dosłyszalnie, po czym przymknęłam powieki. Do moich uszu doszło odetchnienie Katem.
- Chcesz odpocząć? - Zapytała po chwili, jakby trochę zniecierpliwiona.
- Nie, chcę umrzeć.
- Dak, o czym Ty mówisz? - Zapytała, wyraźnie nic nie rozumiejąc i głaszcząc mnie po głowie. Mimo, iż nie widziałam jej wyrazu twarzy, mogłam sobie wyobrazić jej twarzy wykrzywioną bólem kiedy to usłyszała.
- Bez Niego to już nie to samo. - Rzekłam ostatkiem sił.
- Bez kogo, Dakoto? - Była tak zdziwiona, iż chyba nawet myślała, że uderzyłam się w głowę.
- Nie zadawaj tylu pytań... - Prychnęłam.
Moja macocha wyczuła w moim głosie wyczerpanie, dlatego wyszła z sali, w której leżałam.

Kiedy zostałam wreszcie sama, miałam czas by powspominać czasy kiedy z Feliksem beztrosko biegaliśmy po zielonych łąkach, kiedy śmialiśmy się razem.Kiedy byliśmy mniejszymi dziećmi wszystko było łatwiejsze. Miałam czas, by uronić kilka łez. Tak, to było mi bardzo potrzebne.
- Cześć Dak. - " O nie ". To ojciec wtargnął w miejsce moich myśli. - I jak tam? - Usiadł obok mnie na łóżku i położył swoją dłoń na mojej nodze. Odwróciłam się w przeciwną stronę, jak obrażona nastolatka.
- Co jest?
Pomyślałam, że on jednak powinien wszystko wiedzieć. Jestem mu to winna choćby wzamian za to, że wytrzymał 17 lat z taką wariatką. Jednak najpierw musiałam jakoś się na to przygotować. By nie zadawać mu podwójnego bólu, gdy z moich oczu wypłynie ocean łez. To wymagało czasu.
- Nie mogę teraz z Tobą o tym rozmawiać. - Rzekłam ozięble.
Ojciec wyszedł z pomieszczenia bez słowa.

______________________________

od autorki: przepraszam , że tym razem tak mało, ale od tej pory będę mniej więcej w takich rozmiarach dodawać ze względu na brak inwencji. pozdrawiam. ; )

2828 wyświetleń
44 teksty
2 obserwujących
  • mercy

    29 December 2010, 23:41

    Niezłe i wcale nie takie krótkie. Co do poprzedniego komentarza: "nikt nie może się do niego dodzwonić a do Dakoty nagle dzwoni, jakoś tak za szybko, przynajmniej mi się tak wydaje" - Zgodzę się. Pozdrawiam.

  • baśka_

    28 December 2010, 22:04

    znalazłam parę malutkich błędów, ale przecież każdemu się w końcu zdarza ;) nie chcę nic narzucać ale fajnie by było jakbyś nieco parę wątków rozbudowała, np. nikt nie może się do niego dodzwonić a do Dakoty nagle dzwoni, jakoś tak za szzybko, przynajmniej mi się tak wydaje ;) no ale nie ja jestem tu autorką więc pisz, pisz i życzę weny.. :)
    pozdrawiam
    baśka