Menu
Gildia Pióra na Patronite

Gdy jedynym kolorem jest czerń...

Raven

Raven

Takie sobie opowiadanie z metaforycznym przesłaniem.

Spojrzałam, a czerń jego oczu zlewała się z nocą. Przejmowała tę głębię... ten mrok... ten czar. Zatonęłam tam pozbawiona tchu... nie chciałam wypłynąć... tylko tonąć, tonąć i tak przez wieczność. Czy wiedział kiedykolwiek, co czułam przez te wszystkie lata? Czy odwzajemniał? Czy chciał by to nabrało mocy choć nie miało prawa istnieć? Nie, za dużo było tych pytań. Zbyt dużo niespełnionych nadziei tliło się w sercu wypełnionym tęsknotą kochania. A on tylko patrzył tak niemo, pustym wzrokiem. I bez żadnego też ostrzeżenia zbliżył się do mnie o kolejnych kilka kroków. Wiatr nonszalancko rozegrał partię c-dur w jego hebanowych włosach, ogień rozświetlił mrok oczu, a twarz niczym lustro odbiła blade promienie księżyca. Moje nogi, moje serce i w końcu moja wola odmówiły posłuszeństwa. Sparaliżowana żądzą potężniejszą od rozsądku czekałam na to, co miało się stać. Wiedziałam, że ta decyzja będzie błędem. Wiedziałam, że będę żałować, ale w tamtej chwili przyszłość nie miała znaczenia, a przeszłość pozostała tam gdzie jej miejsce... daleko za mną. Poczułam lodowate usta na swoich, jego chłodne dłonie na talii, a słowa wypowiedziane między pocałunkami zdają się do dziś brzmieć echem w wieczności. Ale zaraz jakie to były słowa...? Nie, nie pamiętam... teraz już wszystko poza tamtymi chwilami odeszło w krainę zapomnienia. Ich treść nie miała znaczenia... wystarczyło, że pieścił moje uszy swym aksamitnym głosem. Ja zaś jak potulna ofiara... jak ćma garnąca się do ognia... szłam, szłam ślepo, wychodząc na spotkanie niechybnej śmierci. Śmierci, której tak potrzebowałam, której pragnęłam, by móc zacząć żyć. Jego wargi muskały moją szyję, a oddech mroził skórę. Poczułam na niej dwa ostrza. W końcu natura wzięła górę nad miłością, a białe kły wpiły się boleśnie i zachłannie... spijając życiodajny szkarłat... jedyne co zatrzymywało go przy mnie. Wolno krople zmieniały się w strugi aż nie pozostało nic. Moje blade ciało osunęło się w jego ramionach. Dostrzegł co zrobił, a jego miłość umarła wraz ze mną raz na zawsze. Noc wypełnił jego krzyk rozpaczy odbijający się echem od pobliskich gór. Koniec. To jedyne co przychodzi do głowy. Złożył me ciało bezwiednie u stóp drzewa i przykląkł tuż obok. Do dziś tam klęczy choć z owego ciała pozostał jedynie proch, co raz rozwiewany przez wiatr. Kilka ziarenek, które symbolizują to, czym byłam. A teraz ma nieśmiertelna dusza stoi tuż obok jego nieśmiertelnego ciała. Nie dane będzie nam się już połączyć. Na zawsze będę stała obok jego zastygłej na wieki twarzy obejmując delikatnie dłońmi których nie widać... dłońmi, których nie ma... i patrzyła w mrok oczu, w których kiedyś tliła się nadzieja. Dziś odbija się tam tylko jedno, ostatnie ziarnko tego, co zostało po mnie, gdy wieczność minęła, a świat zakończył swój bieg.

11 846 wyświetleń
163 teksty
9 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!