Menu
Gildia Pióra na Patronite

On - część pierwsza

Shehappy

Shehappy

Szarość otaczała go ze wszystkich stron. Nie wiedział co się z nim działo. Nie panował nad ruchami dłoni i stóp. Był pod wodą. Płynął. Oddychał. Coś nim kierowało, coś co od urodzenia było zakorzenione w nim. Aż do teraz ignorował to z powodzeniem. Każdy podszept wyrywający się z podświadomości upychał w jak najgłębszych zakamarkach myśli, modląc się tylko żeby nie wyrwał się z jego głowy. Modlitwy na nic się nie zdały. Było to nieuniknione. Los, któremu od początku był przeznaczony, nie pozwolił by ominęło go to, co było zaplanowane od samego początku jego istnienia.

Wiódł szczęśliwe życie. Do czasu. Miał pracę, dobrze płatną i pozwalającą na zachcianki wykraczające ponad możliwości przeciętnego człowieka. Miał rodzinę. Kochającą żonę i dzieci. Syna i córkę. Cieszył się każdą chwilą swojego życia. Jednak szept w głowie powoli przestawał być szeptem i stawał się krzykiem. Przejął władanie nad jego ciałem. Nie potrafił z tym walczyć. Nie mówił nikomu. Przecież nic takiego się z nim nie działo. Miał nadzieję, że minie. Samo z siebie, bez żadnych lekarskich interwencji. Mylił się. Wtedy jeszcze nie wiedział jak bardzo.

Wszystko co posiadał było do czasu.

Pojechał z rodziną w góry, na wakacje, do domku letniskowego, który posiadał na własność. Dom ten nie wyróżniał się z krajobrazu, a nawet wręcz przeciwnie pasował do niego jak ulał. Odkupił go od miejscowego, któremu znudził się górski widok za oknem i postanowił posmakować miejskiego życia.
Wraz z rodziną cieszył się każdą chwilą spędzoną w tym miejscu. Wszystko tu było takie inne od miejskiego zgiełku. Powietrze tak różniące się od tego, które wdychał przez całe życie. Tutaj żył w zgodzie z naturą i to właśnie najbardziej podobało mi się w tym miejscu. Najszczęśliwsze chwile wiązały się właśnie z tym miejscem. Każdy uśmiech, który tu się pojawił był szczery, wynikły z sytuacji nie z obowiązku. Śmiech wpasowywał się w tę naturalną melodię, a płacz był wycierany promieniami słońca. Wszystko tutaj miało swoje własne idealne dopasowane miejsce. Tak jakby sam Bóg sprawiał piecze nad tym wzgórzem.
Wierzył. Głęboko wierzył. Co niedziele wraz z rodziną zasiadał w kościele. W tym samym miejscu. Niby zarezerwowanym. Powierzał Bogu wszystkie swoje tajemnice. Mało grzeszył, jednak nawet to nie mogło pomóc mu ściszyć ten szept, podążający zanim całe życie. Czasem zastanawiał się czy Bóg w ogóle wie o jego istnieniu. Może go nie zauważył pośród tłumu tylu niezwykłych ludzi. Czy istniał ktoś, kto sprawował nad nim opiekę? Nie wiedział. Nie mógł wiedzieć, ale wierzył. Nie z obowiązku. Po prostu. Tak go nauczyli w dzieciństwie i pomagało mu to na co dzień, więc po co niszczyć tę nić nadziei skoro nie szkodzi a czasem wręcz pomaga.

Był wieczór. Wakacje. Spędzał je z rodziną, jak co roku, w górskim domku. Chłopiec, jego pierworodny syn, huśtał dziewczynkę. Jej śmiech, czysty i dźwięczny jak szum strumyka płynącego za domem, rozlewał się w tej ciszy. Był miodem dla jego uszu. Żona z uśmiechem spoglądała na dzieci przez okno. Była piękna. Kochał ją całym sercem. Jej ciemne, proste i długie włosy opadały kaskadami aż do końca pleców. Pełne usta nadal kusiły go swoją miękkością. Kochał ją całą. Nawet pozostałości po dwóch ciążach w postaci kilku centymetrów zbędnego tłuszczu, którego uparcie próbowała się pozbyć. Uśmiechał się na samą myśl o niej.
- Dzieci, do domu! Już późno – krzyknęła i schowała się głębiej w kuchni.
Dzieci usłuchały prośby mamy i szybko przebierając małymi nóżkami, weszły do środka. Nie wchodził jeszcze do środka. Chciał jeszcze chwilę po delektować się świeżym, górskim powietrzem. Nocny chłód powoli dopadał to miejsce. Nie mając ze sobą żadnego okrycia, ruszył w stronę domu, aby się nie przeziębić niepotrzebnie.
Wszedł do domu. Z kuchni połączonej z jadalnią słychać było wesołe rozmowy i chichot córki i mamy. Pewnie chłopiec znowu prezentował gamę swoich śmiesznych min. Miał wrodzone poczucie humoru. Każdego potrafił rozweselić w kilka sekund. Nawet jego, mimo, że nie często się śmiał.
Znowu. Znowu miał złe przeczucie. Narastało w nim już od jakiegoś czasu. Widział, że zła chwila jest już blisko, jednak nie wiedział ile czasu jeszcze pozostało by stanąć z nią twarzą w twarz. Obawiał się chwili, w której miała nadejść. Myślał, że będzie to pewnie znowu jakaś rodzinna sprzeczka. Może z matką, która miała niedługo przyjechać. Nie wiedział jak bardzo się mylił. A gdyby wiedział modliłby się całym sercem, aby jednak była to taka kłótnia. Mimo wszystko byłoby to lepsze wyjście, niż to które czekało na niego.

W okół niego panował chłód. Woda wchłaniała każdą jego myśl. Poruszał się z biegiem rzeki. Nie wiedział gdzie. Nie wiedział w jaki konkretnie sposób. Wychodziło to z niego, ale nie pojmował w jaki sposób. W wodzie spędził już wiele czasu. Nie wiedział ile konkretnie, ale na pewno nie był to dzień czy dwa. Oczy miał szeroko otwarte. Jak jadł? Nie miał pojęcia, ale nie był głodny. Jak oddychał? Przecież nie miał skrzeli. Nie był rybą. Szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w niebo. Nic innego. Może od czasu do czasu korony drzew. Jednak te znikały szybko na nieboskłonie. Nie poruszał się w ogóle. Nie poruszał ani jedną częścią ciała. A płynął. Wprawiało go to w zdumienie.
Co się z nim działo?
Bał się. Siebie samego.

Nocą, gdy na niebie błyszczały gwiazdy, a woda stawała się prawie nieprzejrzysta, topił się w myślach, obawach. Strach obejmował go ramionami. Panika narastała. A łzy cisnęły się do oczu, ale nigdy z nich nie wypływały. Dlaczego? To też było tajemnicą. Mógł tylko patrzeć. Otwierać i zamykać oczy. Nic więcej. Więc robił to co mógł. Nurzając się w rozpaczy. Ciemnej, czarnej i nieogarnionej rozpaczy. Nie był w stanie jej zwalczyć. Ona była teraz jego towarzyszką wśród tych pustych dni. Czymś, co było przy nim, niezależnie od tego jak zmieniało się otoczenie i ile mijało sekund, minut, godzin i dni.
Był sam w tej otchłani. Otchłań ta powoli stawała się osobą. Jedyną, z która miał jakikolwiek kontakt.
Nie licząc ryb, które muskały go swoimi łuskowatymi ciałami. Czasem nawet skubały. Były to jedyne akty ze strony czegoś żywego, żyjącego, których mógł doświadczyć.

4080 wyświetleń
49 tekstów
4 obserwujących
  • Lethana

    8 December 2010, 20:29

    Aby skomentować zalogowałam się na tym... na tym czymś. Nie lepiej było na jakimś poważnym forum? :* To tak na przyszłość, bo tekst jest bardzo ładny, choć mam delikatny problem ze zrozumieniem kilku fragmentów. Trochę monotonnie jak na prolog/ pierwszy rozdział, który powinien zachęcać,ale ogółem wszystko całkiem spójnie i estetycznie. Może jednak wyślę ci prequel ,,dictum acerbum"... Zobaczy się. W każdym bądź razie napisz kolejną część, chcę zobaczyć rozwój tego fika. Byłabym wdzięczna gdybyś mi go sklasyfikowała: drama, romans, angst...?