Szelest przewracanej kartki, charakterystyczny dźwięk maczanego pióra i znów to uciążliwe skrobanie. Skrob, skrob. Atramentowe wyrazy współczucia na pięknie pachnącym papierze. Matka woskową pieczęcią zamyka elegancką kopertę i znów skrobie piórem adres.
„ Klaro, cóż to za cudowna nowina!” równo, literka po literce odmierzone odstępy i delikatna pochyłość pisma. I to spojrzenie ,zupełnie bez wyrazu, kiedy matka pisze list. „ Musisz na siebie teraz szczególnie uważać, przecież od tego zależy czy dziecko urodzi się zdrowe” Koleje maczanie pióra, a oczy ciągle bez wyrazu, nawet kącik ust nie drgnie. Lekko otwieram drzwi, znajome skrzypnięcie, matka ani drgnie, tylko wciąż i wciąż to natarczywe skrobanie. „ A jak się miewa przyszły ojciec moja droga?” jak zwykle stawiam porcelanową filiżankę na bladoróżowym podstawku na skraju biurka, a cudowny zapach kawy lekko rozchodzi się po pokoju. „ Twoja kawa, matko”. Wyuczone skinienie głowy nawet „Dziękuję, możesz odejść” w tej samej tonacji głosu co zawsze. Skrob, skrob.
„ Musicie nas po wszystkim odwiedzić koniecznie!”
Wiem, że jutro wstanę wejdę do pustego pokoju, zabiorę zapieczętowane listy, jeden zawierający uśmiech, drugi łzy. Jeden wyślę do ciotki z Francji, to ten w bladożółtej kopercie pachnącej żonkilami. Z Czerwonym atramentem błyszczącym w miejscu adresu. Żonkilowy uśmiech mojej matki dla ukochanej ciężarnej ciotki.
Druga, biała koperta z czarnym atramentem, z zapachem bzu i tak wewnętrznie ponura, że aż niesienie jej sprawia mi psychiczny ból.
Fioletowe łzy z drogiego papieru wprost na zdruzgotane serce mojego wujka.
A potem wrócę do domu i wyleję zimną kawę, a matka jak zwykle będzie siedziała przy oknie i czytała książkę w czarnej oprawce. A zapach herbaty będzie roznosił się po salonie…