Menu
Gildia Pióra na Patronite

Latarnik Rozdział II

Specy

Ruszyłem w stronę jednej z ciemnych uliczek. Zazwyczaj swoje ofiary poznawałem w ekskluzywnych lokalach, jednak dzisiaj nie miałem na to najzwyczajniej ochoty. Chciałem się po prostu napić.

Za trzy godziny miało wzejść słońce, więc musiałem się pospieszyć. Przystanąłem i starałem się uspokoić myśli, które skutecznie zagłuszały wszystkie dochodzące mnie z zewnątrz odgłosy. Już po chwili słyszałem rozmowy prowadzone na drugim końcu ulicy. Kobieta, dziecko i mężczyzna.
Zerknąłem na sklepienie i ujrzałem Tryjony. Westchnąłem w zachwycie. W ciągu mojego życia tylko one nie uległy zmianie.
Moja predylekcja do krwi była nie do opisania. Właśnie ona skłoniła mnie ku temu, aby wejść do mieszkania tych ludzi. Na początku zdawali się mnie nie zauważać, dopiero, kiedy wszedłem w światło, rzucane przez lampę oliwkową, przestali krzyczeć i spojrzeli na mnie. Przez twarz kobiety przelewała się gama uczuć. Począwszy od fascynacji i zakończywszy na przerażeniu. Jak mniemam jej pijany małżonek również ją zauważył.
- Więc to jeden z nich! Ty sczerstwiała ladacznico! Zdradzasz mnie, kiedy jestem poza domem!
Uśmiechnąłem się w duchu. Więc ten życiowy nieudacznik, wziął mnie za jej kochanka? Ludzie są tacy zabawni…
- Fryderyku ! To nie tak! Ja go nie znam! – Zrozpaczona kobieta, cofała się w stronę drzwi, jak najdalej od zbliżającego się męża.
Mężczyzna podniósł dłoń ku górze, przygotowując się do zadania ciosu. Nie zdąży jednak. W mgnieniu oka chwyciłem jego dłoń i złamałem w przegubie. Drugą uchwyciłem i wykręciłem mu za plecy, a swoją lewą rękę położyłem na głowie i skręciłem mu kark.
Mężczyzna, niczym szmaciana lalka opadł na ziemię. Dziecko zaczęło drzeć się niemiłosiernie, a jego matka zaczęła histerycznie płakać.
- Cisza!
Usłuchały. Leniwym wzrokiem przeciągnąłem po mych przyszłych ofiarach. Ich strach był prawie równie fascynujący, co krew płynąca w żyłach. Podszedłem do kobiety.
- Jak masz na imię?
- S..a..ra.
Tak naprawdę, imię jej nie miało dla mnie żadnego znaczenia. Dorothy, Aleksis, Amanda, Sarah? Cóż za różnica? Przecież i tak już była martwa, ale niestety lubiłem toczyć różnorakie gry z moimi ofiarami. Po krótkim czasie były wobec mnie tak ufne, że pozwalały mi na wszystko. A potem trach. Już ich nie było. Zaśmiałem się pod nosem.
- Ach Sarah … Cudowne imię. Czy żałujesz tego, co uczyniłem?
Nastąpiła chwila ciszy, po czym ciche westchnięcie.
- Nie Panie, on był złym człowiekiem, dziękuję.
Patrzyła na mnie niczym na anioła stróża. Groteska tego porównania, rozbawiła mnie do granic możliwości. Ten człowiek był zły? Ciekawe, co powiedziałaby o mnie, gdyby wiedziała, jaki los ją czeka.
- Czy wiesz, kim jestem? – Było to bezsensowne pytanie. Oczywiście, że nie wiedziała.
- Przykro mi nie mam pojęcia, z pewnością kimś mądrym. – Spuściła skromnie wzrok.
Podeszła do mnie i z odrobiną niepewności położyła na mam ramieniu dłoń. Zza okna przysłoniętego brudnymi firanami, rozległo się ciche huczenie sowy. Deszcz ustał, a jeszcze niedawno czarne niczym smoła sklepienie, zaczęło przybierać odcień purpury. No i znów będę musiał się spieszyć. Owa myśl, choć wydająca się zupełnie normalną, nagle uderzyła we mnie, w mój umysł, niczym olbrzymia fala w czasie burzy o klif. Więc w końcu, po kilkuset latach znudzenia i monotonii w moim nieznającym kresu życiu, pojawiło się coś takiego jak brak czasu. Wypełniło mnie dziwne, wewnętrzne uczucie, które kiedyś nazywałem … euforią? Gdyby tylko …
- Panie, może mogłabym ci się w jakiś sposób odwdzięczyć? – Ręka Sarah zaczęła zjeżdżać z mojego ramienia na klatkę piersiową.
Odechciało mi się jakichkolwiek gier, one należały do przeszłości, a ja już żyłem przyszłością, zamieniając ją z każdym ułamkiem sekundy, na teraźniejszość.
- O tak, z pewnością.
Chwyciłem jej twarz w dłonie i zbliżyłem usta do szyi. Nie przeszkadzało mi nawet to, że była brzydka. Niczego nieświadoma ofiara, zarzuciła mi ręce na barki, jakby spodziewała się właśnie takiej mojej reakcji, na jej propozycję.
Otworzyłem usta i obnażyłem kły. W końcu zanurzyłem je w jej szyi z pewną pasją, pozbawioną jakiejkolwiek delikatności. Pod zębami instynktownie wyczułem, przebitą przeze mnie tętnicę. Ostatnią rzeczą, jaka pamiętałem przed pożywieniem się, był przeraźliwy krzyk kobiety, wznowiony pisk dziecka i … krew.
Czerwony, życiodajny trunek był dla mnie czymś niesamowitym, niewyobrażalnym. Smakował niczym najlepsze wino, od którego bardzo łatwo jest się uzależnić. Na świecie istniał w niezliczonych ilościach, jednak i tak zawsze było, jest i będzie go zbyt mało, aby mógł zaspokoić moje potrzeby.
Oderwałem się od mojej ofiary dopiero wtedy, gdy okazało się, że w jej ciele zostało zaledwie kilka kropel krwi. Tajemnica osobników mojego pokroju, polegała na tym, że nigdy nie możemy pozbawić naszych ofiar całej krwi, ponieważ jej ostatnie krople są dla nas stosunkowo niebezpieczne, gdyż potęgują głód.
Odrzuciłem kobietę i zerknąłem na dziecko. Nie, nie miałem już na nie czasu – a szkoda. Przeniosłem wzrok na zwłoki leżące na podłodze i warknąłem. Tej części polowania nie lubiłem. Trzeba posprzątać. Kobietę chwyciłem za rękę, mężczyznę za nogę i wyskoczyłem przez okno. Jest coraz jaśniej – muszę się spieszyć. Zwłoki wrzuciłem do kanału ze ściekami, w którym szczury odwalały za mnie całą robotę.
Pierwsze promienie słońca zaczynały padać na wysokie gmachy budynków i gdyby nie ciemne, typowe dla zimy chmury, to już dawno by mnie dosięgły. Szybko przemieszczałem się przez najciemniejsze zaułki w mieście, aż w końcu dotarłem do mej posiadłości. Posiadłości rodu de la Menolle. Nim wszedłem do środka, po raz pierwszy lepiej jej się przyjrzałem. Była piękna. Do jej terenów prowadziła stara brama, która o dziwo nie przytłaczała tego miejsca. Długa aleja, w lecie otoczona przez krzewy winogron i róż, prowadziła ku wejściu do budynku. Po prawej stronie przy dużym dębie, znajdowała się altana, będąca niegdyś schronieniem w upalne wieczory. Na wprost niej, umieszczona została niewielka huśtawka, która z pewnością była oblegana przez młodych, zakochanych przodków.
W moim sercu, dodam tu w gwoli ścisłości - martwym – pojawił się żal. Żal do świata, że nigdy już nie będzie mi dane, dotknąć delikatnych płatków kwiatu, w świetle promieni słonecznych. Nigdy nie będę mógł iść z damą na piknik i zachwycać się wraz z nią cudowną pogodą. Westchnąłem i przeniosłem wzrok na doryckie kolumienki, podtrzymujące fundamenty posiadłości. Na marmurowe schody i duże, mahoniowe drzwi zakończone niewielką, miedzianą klamką.
Nagle, przeszywający ból przeszedł po mym karku, a w powietrzu uniósł się zapach spalonego mięsa. Natychmiast znalazłem się za drzwiami. Dawno już, nie zdarzyło mi się, abym był tak nieostrożnym.
- Dzień dobry. Panicz wrócił dziś stosunkowo późno.
Zerknąłem na służącego, który przemierzał z tacą przez korytarz. – Czy panicz życzy sobie pan czegoś do jedzenia?
Przewróciłem oczyma. Od trzech lat, mam tego samego służącego, który za każdym razem, kiedy wracam zadaje mi to samo pytanie i zawsze słyszy tą sama odpowiedź.
- Nie.
Ruszyłem w stronę olbrzymich szerokich schodów, wykładanych krwiście czerwoną wykładziną, lecz zatrzymałem się w połowie kroku i odwróciłem. Na mej twarzy pojawił się uśmiech. Szczery, jak najbardziej prawdziwy uśmiech. Służący zesztywniał, niczym śmiertelnik porażony wzrokiem meduzy. Chyba uznał, że zwariowałem.
- Emanuelu, mam dla ciebie wyśmienitą wiadomość. Za trzy dni zorganizujemy u nas bal. Proszę zrób mi listę wszystkich szacownych rodzin w tym mieście i jutro roześlesz zaproszenia, które wypiszę. – Taca z jedzeniem, którą służący trzymał w rękach, z brzękiem wylądowała na ziemi. – I posprzątaj to. – Dodałem wracając do swojej maski pozbawionej uczuć.
Nucąc jakąś melodię, przemierzałem schody. Dopiero dużo później, siedząc w fotelu przed olbrzymim kominkiem, zdałem sobie sprawę, że melodia pochodziła ze sztuki Semiramida”.
- Czyli jednak ten stary głupiec, stworzył coś wartościowego.

1027 wyświetleń
5 tekstów
0 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!