Menu
Gildia Pióra na Patronite

Epidemia dusz - część 2

PetroBlues

PetroBlues

Ratselman obudził się zlany potem. Wspomnienie wydarzeń poprzedniego dnia nie dawało mu spokoju. Zaparzył mocną, czarną kawę i zaczął kolejny raz przeglądać swoje notatki. Znał je już na pamięć, ale szukał jakiegoś drobiazgu, czegoś co mógł pominąć. Spędził nad tym ponad dwie godziny, ale na nic nowego nie trafił. Sfrustrowany wepchnął zapiski do skórzanej torby, narzucił na ramiona płaszcz i wyszedł z domu. Dzień był słoneczny i niemal bezwietrzny. Złota polska jesień w pełnej krasie. Kompletnie nie pokrywało się to z ponurym nastrojem komisarza. Szedł tak dłuższą chwilę, mijając po drodze pojedyncze podwórka. W końcu na horyzoncie zamajaczyła wieżyczka drewnianego wiejskiego kościółka. Pas iglastych drzew na brzegu lasu obejmował ją niczym wielkie zielone ramię. Plebania była kilkadziesiąt metrów dalej. Policjant, gdy dotarł na miejsce, zastukał kołatką w solidne, drewniane drzwi. Otworzyła niska, tęga kobieta o pogodnym wyrazie twarzy. Miała około pięćdziesięciu lat. Na jej skroniach pojawiły się już pierwsze siwe włosy.

Teksty z obrazami - Epidemia dusz - część 2 - PetroBlues
Epidemia dusz - część 2 - PetroBlues

- Słucham? - Powiedziała zaskakująco piskliwym głosem.
- Jestem Edward Ratselman. - Oficer ukłonił się bez entuzjazmu. - Ja do księdza Wiktora.
- A tak, wspominał, że pan przyjdzie - zaświergotała. - Zaraz go poproszę. Kobieta zaprowadziła mężczyznę do niewielkiego pomieszczenia i zniknęła. W środku stało drewniane biurko i dwa krzesła. Przy ścianach ustawione były regały zastawione księgami i segregatorami.
- Jednak pan się zdecydował. - Edward, aż podskoczył słysząc głos duchownego.
- Tonący brzytwy się chwyta - odpowiedział Ratselman.
- Znów ta nie potrzebna złośliwość – odparł ksiądz lekko się uśmiechając. - Proszę usiąść.
Zajęli miejsca po przeciwnych stronach biurka. Drzwi pokoju ponownie skrzypnęły. Kobieta spotkana przy wejściu przyniosła dwie filiżanki herbaty, postawiła je i zaraz wyszła. Oficer podziękował i ujął ciepłe naczynie w dłoń.
- Mówił ksiądz, że rozmawiał z jednym ze zmarłych myśliwych - zaczął komisarz. - Czy wspominał on coś na temat choroby która dotknęła jego kompanów? A może sam miał jakieś objawy?
- Nie mówił nic na temat o który pan pyta - odpowiedział wikariusz. - Wtedy jeszcze wszyscy byli zdrowi.
- A mówił cokolwiek co zwróciło księdza uwagę? Coś dziwnego, niepokojącego? - Edward westchnął. Irytował go enigmatyczny sposób, w który wypowiadał się duchowny.
- Owszem. Na polowaniu spotkali nieznane im zwierzę. Jeden z nich podobno trafił je w łeb, w sposób, który powinien natychmiastowo uśmiercić każdą istotę. Nie znaleźli jednak truchła. Śmiertelnie ranione stworzenie po prostu wyparowało. Wyspowiadał się u mnie i odszedł. Więcej go nie spotkałem. Szczerze mówiąc zgrzeszyłem swoją ignorancją. Pomyślałem, że nieszczęśnikowi coś się zwidziało, albo pomieszało mu się w rozumie od gorzały. Kilka dni później jednak po wsi gruchnęła wieść, że wszystkich myśliwych znaleziono martwych. Podobno bez oznak choroby czy ran. Obawiam się, że to może być sprawka sił nieczystych. - Zakończył ksiądz.
- Możliwe - bąknął Ratselman, choć sam nie bardzo w to wierzył. - A mówił coś o chłopcu? Czy któryś z myśliwych mógł mieć z nim kontakt?
- Nie mówił. - Kapłan rozłożył ręce. - Nic mi o tym nie wiadomo.
- A to stworzenie? Wspomniał jak wyglądało?
- Tylko, że było czworonożne, większe niż łoś i bliżej nie przypominało mu żadnego znanego gatunku.
- To mi chyba wystarczy…
- Niech nie ignoruje pan tego, czego nie może pan ogarnąć rozumem – powiedział kapłan prawie szeptem. - Demony istnieją i nie ma pan pojęcia jakie potrafią przebiegłe.
Edward nic nie odpowiedział. W milczeniu dopił herbatę, podziękował wikariuszowi i wyszedł. Gdy tylko znalazł się na zewnątrz pogrążył się w rozmyślaniach. Nie wierzył w żadne nieczyste siły, czy inne demony, ale opowieść o dziwnym stworzeniu go zaniepokoiła. Zwierzęta przenoszą choroby. Może jakiś mało znany okaz przywędrował z dalekiego kraju i przyniósł ze sobą nieznaną zarazę? Brzmi to dość niewiarygodnie, ale to w jakimś stopniu prawdopodobne. Myśliwemu zapewne wydawało się, że trafił to coś, a tak naprawdę tylko je drasnął. Trzeba będzie udać się do lasu i odszukać to bydlę. Lepiej jednak mieć się na baczności. Skoro tylu chłopa zmarło w ciągu kilku dni, a nawet się do stwora nie zbliżyło, to choróbsko musi być bardzo zaraźliwe.
Dwie godziny później Edward Ratselman, Grzegorz Zając i trzej niżsi rangą funkcjonariusze stali na skraju lasu. Uzbrojeni byli w karabiny typu Lebel Mle 1886. Na dłoniach mieli grube skórzane rękawice. Komisarz nie spodziewał się jakiegoś wielkiego zagrożenia, ale postanowił zachować wszelkie środki bezpieczeństwa.
- Musimy przeczesać jak największy obszar – zaczął. - Prawdopodobieństwo, że coś znajdziemy nie jest duże, ale trzeba sprawdzić wszystko co się da. Jeśli jednak trafimy na to zwierzę, musimy natychmiast je zabić, a padło spalić. Pod żadnym pozorem nie dotykać truchła bez rękawic!
- Tak jest! - Ryknęli chórem mundurowi i wszyscy ruszyli do lasu. Mężczyźni utworzyli linię tak, że szli w odległości kilku metrów od siebie. Las z każdą chwilą stawał się bardziej gęsty, ale słońce wciąż przenikało przez korony drzew. Dłuższy czas maszerowali w milczeniu. Ciszę zagłuszały jedynie odgłosy leśnej ściółki trzeszczącej pod ich stopami. Nagle coś wystrzeliło z łoskotem, spomiędzy zarośli. Wszyscy odruchowo odwrócili się w stronę hałasu. Ratselmanowi mignął w oczach rudy puszysty ogon. Najmłodszy z policjantów wrzasnął i wygarnął na oślep z karabinu, po czym zwalił się na kolana.
- Idioto! - wrzasnął Grzegorz Zając. - Prawie mnie zastrzeliłeś przez głupiego lisa!
- Przeee...pppraszam – wybąkał posterunkowy gramoląc się na nogi. Zając zdusił przekleństwo pod nosem i zamierzał ruszyć dalej. Ku swojemu zdumieniu, gdy się odwracał natrafił na plecy Edwarda. Komisarz stał jak wryty. Broń miał wycelowaną przed siebie. Po chwili już wszyscy to zauważyli. Nie dalej jak dwadzieścia metrów przed nimi stało coś, co wyglądało na krzyżówkę konia z łosiem, ale było dużo większe. Najdziwniejsza jednak była głowa. To była głowa ptaka przywodzącego na myśl orła. Na dziwne zwierzę padał jasny promień słońca. Uwydatniło to biel jaką mieniła się jego sierść. Mężczyźni wycelowali karabiny ale Edward powstrzymał ich gestem dłoni.
- Nie strzelać! - Syknął.
Gdy odwrócił głowę na powrót w stronę zwierzęcia, już go nie było. Zrobił kilka kroków w przód i rozejrzał się dookoła, ale stwór przepadł jak kamień w wodę.
- Komisarzu, co to do diabła było? Dlaczego nas pan powstrzymał, mieliśmy to zabić - wyszeptał Grzegorz chwytając go za ramię.
- Nie mam bladego pojęcia – mruknął oficer. - Miałem przeczucie...sam nie wiem. Uznałem, że lepiej teraz tego nie atakować. Na szczęście zdążyłem dobrze mu się przyjrzeć. Tak się składa, że jestem specjalistą od rysunków. Odtworzę możliwie wiernie jego wygląd i pójdę z tym do fachowców od zoologii, biologii i tak dalej. Może ktoś będzie wiedział co to.
- Tt...to był koń z głową ptaka... - wyjąkał młody posterunkowy. - Nie ma takich zwierząt!
- Nie wymądrzaj się Bielak, nie jesteś naukowcem. - Burknął Zając wyrywając mu broń. - Lepiej wezmę twój karabin, bo trzęsiesz się jak galareta. Zrobisz krzywdę sobie, albo co gorsza komuś innemu.
- Wracamy. Nic tu po nas - powiedział komisarz nie zwracając na nich uwagi. - Słońce i tak zaczyna się chylić ku zachodowi.
Ruszyli w drogę powrotną. Pół godziny później byli już na posterunku. Ratselman udał się natychmiast do swojego gabinetu. Znalazł czystą kartkę i chwycił ołówek. Chciał odtworzyć obraz stwora, póki czas nie zatarł mu szczegółów. Dobrą godzinę później odłożył ołówek, chwycił kartkę w dłoń i przeszedł się po pokoju. Gdy upewnił się, że niczego nie pominął, złożył kartkę na pół i umieścił ją w kieszeni. Przystanął na chwilę przed oknem. Na zewnątrz zapadł już zmrok. Stwierdził, że czas udać się do domu. Dziś i tak nic już nie wskóra. Od rana ruszy na poszukiwanie informacji. Kwadrans później był już pod drzwiami swojego lokum. Wszedł do środka, zrzucił z siebie ubranie i padł na łóżko. Sen nie chciał jednak nadejść. Przed oczami miał obraz dziwacznej istoty. Nikomu tego nie powiedział, ale był niemal pewien, że stwór w tamtej chwili patrzył mu prosto w oczy, jakby mu chciał coś powiedzieć. Mimo, że nie bardzo wierzył w takie rzeczy, to gdzieś w środku miał dziwne przeczucie, że to nie jest zwykłe zwierzę. Nie potrafił tego wyjaśnić, ale był niemal pewien, że jeszcze się spotkają. Jakby było im to przeznaczone. Zasnął grubo po północy. Obudziło go łomotanie do drzwi. Zaczynało powoli świtać. Wskazówka zegara wskazywała za kwadrans szóstą . Kogo licho niesie o tej porze? Otworzył i w drzwiach stanął wysoki, kilkunastoletni chłopak. Był to Michał. Najstarszy syn Grzegorza Zająca.
- Przepraszam, za tak wczesne najście – powiedział zasapany. - Ojciec mnie przysłał bym pana natychmiast wezwał. Sam pognał do domu posterunkowego Bielaka. Prosił, by i pan jak najszybciej się tam stawił. To kilka domów od nas.
- Wiem gdzie mieszka Bielak. - odparł Edward. - Ale dlaczego akurat do niego?
- Dlatego, że zapadł na dziwną chorobę – wysapał młodzieniec. - Podobno tylko leży i nie ma z nim żadnego kontaktu. Ojciec powiedział, że pan zrozumie.
Komisarz ruszył w drogę natychmiast. Michałowi kazał wrócić do domu. Biegiem przemierzył kilka kolejnych ulic. Niecałe dwadzieścia minut później był na miejscu. Wpadł do środka bez pukania. Od progu usłyszał szlochy kobiety dobiegające z drugiego pokoju wewnątrz budynku. Ruszył bez zastanowienia w tamtym kierunku. Żona posterunkowego klęczała przy łóżku na kolanach. Zając siedział przy małym stoliku w rogu pokoju i obserwował scenę.
- Opowiadaj – szepnął Ratselman podchodząc do kolegi po fachu.
- Wstał w nocy by udać się do wychodka. Nad ranem znaleźli go nieprzytomnego. Leży jak słup soli. Posłałem już po lekarza. - Grzegorz otarł czapką pot z czoła. - Tylko on wtedy strzelił.
- No i co z tego? - Komisarza zaskoczyła wzmianka o niezbyt chlubnym wyczynie chorego.
- Myśliwi przecież polują na zwierzęta - powiedział spokojnie starszy przodownik. - On wygarnął do tego lisa. Niezdarnie i bardzo niecelnie, ale jednak. Myślę, że to stworzenie, czymkolwiek jest, broni zwierząt mieszkających w lesie. To coś zsyła chorobę na każdego kto im zagrozi.
- To niedorzeczne! - Wycedził Edward. - A co z tym małym chłopcem? On przecież nawet nie zbliżył się do lasu.
- Powiedział, że się nie zbliżył…
- Daj spokój...
- Wszyscy myśliwi nie żyją. Jak to wyjaśnisz? - Zając rąbnął pięścią w stolik.
Mężczyźni dłuższą chwilę patrzyli sobie w oczy. Ratselman w końcu westchnął ciężko i podszedł do łóżka chorego. Nieszczęśnik leżał z otwartymi oczami i wpatrywał się w sufit jak zahipnotyzowany. Był w tym samym transie co tamten mały chłopiec. Komisarz sam już nie wiedział co o tym myśleć. Czy naprawdę przyszło mu się mierzyć z jakimś nadprzyrodzonym zjawiskiem? Obrońca lasu? O takich rzeczach czytał jedynie na kartach kilku powieści, ale to przecież była tylko fikcja literacka. W końcu postanowił. Uda się tam jeszcze raz. Tym razem sam. Bez broni. To może niedorzeczne i szalone, ale musi spróbować.

48 152 wyświetlenia
592 teksty
92 obserwujących
  • Radek Ziemniewicz

    2 February 2024, 19:56

    Wow, no i masz, wciągnąłem się w tę historię i chcę wiedzieć, co będzie dalej! Bardzo ciekawie prowadzisz narrację. Historia sama w sobie też jest intrygująca.

    Mam kilka drobnych spostrzeżeń.

    Drobnostka, ale to zdanie:
    Mężczyźni utworzyli linię tak, że szli w odległości kilku metrów od siebie
    Skojarzyło mi się ze szpalerem:
    Policjanci utworzyli szpaler.
    To tylko preferencja, w oryginale też brzmi dobrze!

    Druga sprawa to ton, jaki nadajesz narracji. Może to zabieg stylistyczny, ale u Steinbecka urzekło mnie kiedyś to, [...]

    • PetroBlues

      2 February 2024, 20:38

      "...Treść jest refleksyjna, tempo wyścigowe :-)"

      Hehe, rozumiem o co Ci chodzi:) Wiesz, ja generalnie nie lubię długich złożonych zdań. Wolę właśnie to skracać i czasem jak tutaj trochę z tym przesadzam. :)

      "Skoro tylu chłopa zmarło w ciągu kilku dni, a nawet się do stwora nie zbliżyło, to choróbsko musi być bardzo zaraźliwe.

      To głos narratora, który daje nam dostęp do przemyśleń komisarza. Mam z tym osobisty problem, bo narrator staje się tu jednym z bohaterów. Dla mnie to zgrzyt, bo podczas lektury zwracam na to uwagę. A fajnie, jak się czyta nie myśląc o tym, że się czyta. Po prostu zgubiłem się, czy to narrator tak prowadzi narrację, czy narrator daje nam wgląd w myśli komisarza. To tylko moje osobiste dziwactwo ;-)"

      Tutaj dałeś mi bardzo do myślenia. Poważnie się nad tym zastanowię. Naprawdę bardzo wartościowa uwaga.

      Cieszę się, że historia Cię zaciekawiła. Nie lubię nic obiecywać, ale myślę, że na ciąg dalszy nie trzeba będzie długo czekać :)

      Dobrego wieczoru :)

    • PetroBlues

      4 February 2024, 21:37

      Część 3 dodana :)

  • Bianka97

    2 February 2024, 17:02

    Dobrze się czyta, intrygujący tekst. :)